słowo o Słowie (soS): 2Tm 2, 11-13
Jakże jestem chwiejny i niestały. Też tak macie, że chętnie składacie obietnice Bogu, ale opornie je realizujecie, czy tylko ja tak mam? Nie wiem, czy to wiara w miłosierdzie, czy to skutek tego, że Boga nie widać, ale łatwiej mi dochować danego słowa ludziom, niż Bogu. Czyli albo poważniej należy podchodzić do obietnic składanych Bogu, bo przecież przyjdzie nam przed Nim zdać sprawę z każdego słowa (por. Mt 12, 36-37), albo zweryfikować kim jest dla mnie Bóg i jak istotne miejsce zajmuje w moim życiu.
Najczęściej i chyba najłatwiej składa się Bogu obietnice w trudnych sytuacjach jak w obliczu trudności przed ciężkimi wyzwaniami, czy z lęku przed śmiercią, chorobą, czy niepewnością. Gdy jako nastolatek czekałem ze strachem na pierwszą dawkę zastrzyku przeciwko wściekliźnie, prosiłem i obiecywałem Jezusowi wszystko i gdy tylko lekarz ogłosił, że mimo podejrzeń pies, który mnie ugryzł, okazał się zdrowy, jakoś szybko wywietrzały mi owe obietnice z głowy. To, że Bóg jest hojny w swym miłosierdziu, jest faktem, ale nie zwalnia nas to obowiązku wywiązania się z danego Mu słowa.
We wczorajszym drugim czytaniu św. Paweł pisze tak: „Nauka to zasługująca na wiarę: Jeżeliśmy bowiem z Nim współumarli, wespół z Nim i żyć będziemy. Jeśli trwamy w cierpliwości, wespół z Nim też królować będziemy. Jeśli się będziemy Go zapierali, to i On nas się zaprze. Jeśli my odmawiamy wierności, On wiary dochowuje, bo nie może się zaprzeć siebie samego” (2Tm 2, 11-13) Czy można być bardziej konkretnym? Szczególnie do myślenia dają mi dwa ostatnie zdania. Z jednej strony, jeśli zaprę się Go w moim życiu rodzinnym, zawodowym, szkolnym czy towarzyskim, muszę się liczyć z faktem, że On uszanuje moją decyzję i gdy przyjdzie mi przed Nim stanąć, mogę usłyszeć straszne słowa: nie znam cię (por. Mt 25, 12). Jesteśmy powołani do wolności i wydaje nam się, że możemy z nią zrobić wszystko, nawet wyprzeć się Boga, jednak musimy być świadomi konsekwencji. O tych ostatnich chyba zbyt rzadko myślimy i mówimy. Preferuje się wolność bez odpowiedzialności, chociaż wiadomo, że coś takiego nie ma racji bytu.
Po drugie Bóg jest zawsze wierny swym obietnicom i swemu stworzeniu. To mnie zawsze zachwyca. Mimo swej nędzy nie jestem w stanie skłonić Boga, by zmienił o mnie zdanie, by odwrócił się ode mnie. W relacji Boga i człowieka tylko ten drugi jest słabym ogniwem. Nasz Pan jest zawsze wierny i jeśli obiecuje wsparcie i przymierze, na pewno tego dochowa. Dobrze obrazuje to obrzęd składania ślubów zakonnych. Gdy brat wypowiada słowa przysięgi, w której zobowiązuje się zachowywać Ewangelię, śluby zakonne i regułę zakonu, jego przełożony zapewnia go, że jeśli tego dochowa, to w imieniu Chrystusa obiecuje mu osiągnięcie zbawienia. Z błogosławieństwem Boga, każdy z braci jest zdolny dochować wierności i osiągnąć szczęśliwy finał. Nie inaczej jest na każdej innej drodze, na którą wezwał nas Pan. Bóg udziela proporcjonalnych łask do wytrwania na drodze indywidualnego powołania. Jasne, że łatwo nie będzie, ale wystarczy mi obietnica, jaką usłyszał Paweł od Chrystusa „Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali” (2 Kor 12, 8). I bynajmniej nie porównuję się z tym wielkim apostołem, on miał swoją drogę, ja mam swoją, ale nie jestem mniej istotny w oczach Boga i mi to wystarcza… Oby mi sił wystarczyło, bo to, że On wiary dochowa, nie mam najmniejszych wątpliwości.