O oczekiwaniu na…

28 listopada 2020

Ileż było już tych Adwentów w moim życiu? Będzie jakieś pięćdziesiąt. Jednak dopiero od trzydziestu lat zwracam na to większą uwagę. Czy przez ten czas stałem się przykładem odpowiedniego przygotowania na przyjście Pana? Ze smutkiem stwierdzam, że nie. Mógłby ktoś zapytać, dlaczego mimo tylu prób wciąż mam problem z odpowiednim przeżyciem Adwentu. Przecież po trzydziestu podejściach nawet analfabeta zdałby maturę. Może w takim razie ze mną jest coś nie tak… W sumie, nie jest to wykluczone. Należę do tego typu ludzi, którzy największą trudność mają z przeżywaniem jakiegoś wyjątkowego czasu. Powiedziałem kiedyś mojemu spowiednikowi, że najlepiej czuję się podczas tzw. okresu zwykłego. W czasie wielkich świąt czy uroczystości nie potrafię zachować dyscypliny duchowej. Za wiele tam hałasu, zabiegania, odwiedzin, światełek, choinek, zajączków, kolęd na dwa miesiące przed Bożym Narodzeniem i kartek z jajkiem lub szarakiem. Do tego należy zaliczyć wszechobecną hipokryzję, w stylu organizowania szkolnych czy zakładowych wigilii połączonych ze śpiewaniem pastorałek o „maluśkim” Jezusku, by później uczestniczyć w czarnych marszach czy popierać ludzi reklamujących się hasłami w stylu: „Szkoda, że Maryja nie poddała się aborcji” – prawdziwy cytat z ostatnich dni. To zdecydowanie przeszkadza mi w dobrym przygotowaniu, bo nie należę do ludzi, którzy dziś mówią to, by jutro głosić coś przeciwnego. Nie jest to łatwe, gdyż poważnie traktuję moją wiarę w Boga i zwyczajnie boli mnie takie rozdwojenie jaźni.

Czy zatem jest dla mnie szansa na odpowiednie przeżycie Adwentu? Na pewno tak i wierzę, że w tym roku się to powiedzie. Może za wiele oczekiwałem od ludzi i tego czasu, a powinienem raczej czekać tylko na Niego? Jedyną drogą wiodącą do Chrystusa, jest rezygnacja z innych zbytecznych dróg i rzeczywistości, które tak skutecznie mnie od Niego odciągają. Ile czasu tracę na ślęczenie nad ekranem telefonu lub komputera, by obserwować i czytać wpisy często wulgarne wielu ludzi, którzy znani są tylko z tego, że nienawidzą się wzajemnie. Ileż czasu przelatuje mi bezpowrotnie, na oglądaniu programów telewizyjnych, gdzie wciąż te same mądre głowy wygadują to samo od lat. Spokojnie mogę ich wyłączyć, bo za kilkanaście czy kilkadziesiąt dni, mówić będą dokładnie to samo. A muzyka? Kocham dobrą muzykę, ale bądźmy szerzy, jestem już w tym wieku, że wielu moich idoli z lat młodzieńczych albo zakończyło karierę, albo zakończyli ziemskie życie i nic nowego w najbliższym czasie już nie stworzą. Zatem spokojnie, mogę na czas Adwentu schować słuchawki i wylogować się z tego ziemskiego kotła, by spróbować usłyszeć Boga. W tej ciszy łatwiej będzie Go usłyszeć. Mogę porównać to do biegania (mam już chyba bzika na tym tle). Uwielbiam biegać i słuchać muzyki, ale czasami doświadczam tych pięknych chwil, że nie ładuję sobie w uszy sztucznych dźwięków, ale pozwalam by docierały do mnie dźwięki z otoczenia. Śpiew ptaków wiosną, szum gwałtownego jesiennego wiatru, skrzypienie śniegu pod butami, kapanie kropel z drzew w lesie, szum potoku lub totalna cisza i poczucie osamotnienia i strachu, daje równie wiele o ile nie więcej radości.

Wiem o dwóch czytelnikach mojego bloga i jedyny wyjątek zrobię właśnie tu, by podzielić się z moimi przyjaciółmi postępami, natchnieniami i trudnościami na jakie napotkam. Pisanie pamiętnika lub bloga jest dla mnie wspaniałym czasem nazywania pewnych rzeczy po imieniu i porządkowanie ich. Potrzebuję tego głównie dla siebie i jeśli ktoś chce mi w tym towarzyszyć, uważam to za  zaszczyt i proszę jednoczęśnie o wsparcie modlitewne, gdyż ne pewno będzie trudno. Odinstalowałem na ten wyjątkowy adwentowy czas wszystkie aplikacje społecznościowe  i liczę, że spodoba mi się w tej rzeczywistości.  Co zatem zamierzam zrobić z odzyskanym czasem? Plan jest prosty. Da się go streścić w kilku punktach.

  1. Modlitwa.
  2. Rodzina
  3. Pokuta
  4. Uczynki miłosierdzia
  5. Pogłębione życie sakramentalne
  6. Lektura Pisma Świętego i odpowiedniej literatury.

Wiecie, moja wspaniała żona sprawiła mi niesamowity prezent. Obdarowała mnie modlitewnikiem „Laudetur  Iesus Christus!”. To blisko dwa tysiące pięknie wydanych stron z modlitwami, zebranymi z wielu modlitewników z przełomu XIX i XX wieku. Już po pobieżnym przejrzeniu odkryłem, że dawniej ludzie mieli modlitwy na różne okazje. W dzisiejszych modlitewnikach nie znajdziemy na przykład modlitw odmawianych „przy ubieraniu się”, „gdy co gorszącego spostrzegasz” lub „gdy do złego kuszony będziesz”. Powoli odkrywam, że gdzieś pogubiliśmy katolickie myślenie, na rzecz chwilowych uniesień i szukania dobrego samopoczucia. Nie modlimy się, bo nam się nie chce, do kościoła nie pójdziemy bo nie wierzymy w instytucję, katecheza jest be, bo nauczyciel przypomina mi o grzechu, ksiądz też nie taki jak powinien, bo burzy mój święty spokój. Tylko trzeba sobie uświadomić, że to MÓJ spokój, gdzie JA, a nie Bóg jest najważniejszy. Zatem warto to rozwalić i przeryć aż do fundamentów, by na nowo budować na Jezusie, bo jak uczy nas Objawienie Boże:

„Fundamentu bowiem nikt nie może położyć innego, jak ten, który jest położony, a którym jest Jezus Chrystus” (1 Kor 3,11)

Poniżej podaję linka do strony, gdzie można poczytać o wspomnianym modlitewniku i ewentualnie go zakupić:

https://sklep.antyk.org.pl/p,modlitewnik-swietej-tradycji-laudetur-iesus-christus,6892.html