Na przekór
Mody się zmieniają, a coś, co dziś jest „trendy”, jutro może być synonimem obciachu. Tak się ten świat kręci. Jednak są rzeczy, które opierają się tym procesom i trwają niczym latarnie morskie w czasach satelitarnych systemów. Co ciekawe wciąż pełnią swoje zadanie, a nie stają się i oby nadal tak było, jedynie reliktem przeszłości. A przeszłość mają piękną i bardzo bogatą. Mam tu na myśli zakonny i tysiące kobiet i mężczyzn wybierających ten styl życia.
Jakże ubogie byłoby nasze życie, gdyby zakony nigdy nie istniały I nie mam tu na myśli używek w stylu piwo czy szampan, które są dziełem mnichów, a spisywanie naszej historii przez setki kronikarzy, tworzenie podstaw powszechnego szkolnictwa czy szpitalnictwa. Zasługi zakonów w historii są przeogromne i już sam fakt zwalczania tej formy życia przez wszystkie ustroje totalitarne, potwierdza tylko ten fakt.
Dziś w Kościele szczególnie powinniśmy pamiętać o przedstawicielach życia konsekrowanego. Wspierajmy tę formę życia oddanego Bogu przez nasze ofiary materialne, a przede wszystkim przez modlitwę. Proszę mi wierzyć, otrzymujemy z ich strony więcej, niż możemy dać. Oni każdego dnia modlą się za nas. Kto wie, jak bardzo powstrzymuje się słuszny gniew Boga na liczne grzechy ludzkości, dzięki ich modlitwom, postom i umartwieniom. Przekonamy się o tym, gdy poznamy całą historię i skutki działań po naszej śmierci. Ilu grzeszników zawdzięcza swoje nawrócenie cichej i oddanej modlitwie braciom i siostrom ukrytym za murami klauzury…
Poznałem wielu wspaniałych ludzi w różnych habitach, ale oddanych temu samemu Bogu i Jego Ewangelii. Pewnie, że są wśród nich i tacy, którzy sprzeniewierzyli się swojemu powołaniu, ale zdecydowana większość trwa na swoim zakonnym posterunku, żyjąc wiernie swoim ślubom. Dobro ma to do siebie, że mniej się o nim mówi i nie szuka poklasku. To zło jest krzykliwe.
Martwi mnie fakt, że ulegamy modom, które przyniosły w Europie Zachodniej tak wielkie spustoszenie w Kościele. Zamiast wyciągać z tego wnioski, my jak stado lemingów idziemy na skraj przepaści. Puste klasztory są świadkami, że coś w Kościele poszło nie tak, jak powinno. U nas zaczyna być podobnie. Wkrótce klasztory zmienią się na hotele czy dyskoteki, jak to ma miejsce w innych krajach, bo w rodzinach, czyli w naturalnych środowiskach wzrastania powołań, żyjemy bez Boga. Młody człowiek, który ze zwykłego lenistwa, bo nie chce mu się wstawać na pierwszą lekcję lub zostawać na ostatniej, gdy jest to religia, na pewno nie dopuści nawet przez ułamek sekundy myśli o tym, że może Bóg powołuje go do czegoś innego. Oczywiście na taki stan rzeczy zgadzają się rodzice i tu jest główne źródło problemów katechezy. Fakt, że katecheci są lepsi i gorsi, tak jak nauczyciele innych przedmiotów, ale jak młody człowiek ma się nauczyć systematyczności i wierności, skoro rodzic pozwala mu na odpuszczanie sobie z byle powodu?
Na pewno nie jest to czas sprzyjający wzrostowi powołań, chociaż Bóg potrafi nawet w takich sytuacjach pobudzić ludzi do pójścia za sobą. Tak to już w historii bywało, że w czasach szczególnych kryzysów, powstawały nowe wspólnoty zakonne. Może i dziś, pośród nas są tacy, którzy na przekór modom tego świata, powiedzą Jezusowi „TAK”. Gdybym w to nie wierzył, nie byłbym katolikiem. Prośmy zatem „Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo” (Mt 9, 38).