Bohater tygodnia: św. Kamil de Lellis

14 lipca 2024

Święty Kamil to postać, do której podchodzę z wielkim sentymentem i to z kilku powodów. No, może z wyjątkiem kilku wątków, łatwo mi się z nim utożsamić. Zacznijmy jednak od początku.

Cofnijmy się do roku 1550, a dokładniej do dnia 25 maja. Wtedy to, na świat przychodzi bohater tego wpisu. Można powiedzieć, że był wybłaganym dzieckiem, gdyż jego matka po stracie pierwszego syna, prosiła Boga o kolejne dziecko. I tak mając prawie 60 lat urodziła Kamila. Odczytała to jako łaskę Boga, ale okupiła to również wielkim stresem, gdyż krótko przed jego narodzinami miała dziwny sen, w którym widziała swego syna, w otoczeniu wielu mężczyzn z krzyżami na piersi. Przeraziła się ogromnie, bo w tamtych czasach krzyżami na piersi oznaczano skazańców idących na śmierć. Obawiała się, że jej dziecko w przyszłości stanie na czele jakiejś bandy, w wyniku czego przypłaci to życiem. Fakt, że był to pod pewnym względem sen proroczy, ale ona nie przekonała się o tym, gdyż zmarła gdy Kamil miał 12 lat.

Początkowo wszystko wskazuje na, że obawy mamy się sprawdzą, gdyż Kamil był bardzo porywczym, zbuntowanym i aroganckim młodzieńcem. I to pierwsza rzecz, a którą łatwo mi się utożsamić. Należę do tego ludzi nadpobudliwych, którzy najpierw mówią, a potem myślą. Najdrobniejsza rzecz potrafi wyprowadzić mnie z równowagi. Dlatego informacja, że Kamil był właśnie takim człowiekiem działa na mnie kojąco, że i tacy mają szansę na osiągnięcie nieba. On swą nadpobudliwość ponoć odziedziczył po ojcu, ja wiem to na pewno Jeśli chodzi o wiarę i życie zgodne z wymogami chrześcijaństwa, były to dla niego sprawy tak dalekie, że nawet nie wypada napisać marginalne. Z relacji wynika, że był idealnym przykładem człowieka, który reprezentował wszystko to, co sprzeciwia się wierze.

Drugi wątkiem, który do mnie przemawia, to moment zwrotny jego życia. Wszystko zaczęło się od choroby. Gdy miał około 20 lat, na jego nodze pojawiła się poważna rana. Musiał szukać pomocy medycznej i udał się do Rzymu, do szpitala św. Jakuba, gdzie opiekowano się nieuleczalnie chorymi. Podleczył się trochę i opuścił szpital, jakby to dziś powiedzieć, na własne życzenie. Owa rana stała się (jak się później okazało) początkiem jego przemiany i podjęcia ważnych decyzji. Jednak nim do tego doszło, zaliczył dwie wojny z Turkami. Nie wiem, czy był dzielnym wojakiem, ale na pewno nie miał szczęścia do hazardu, bo przegrał całą kasę grając w karty. Totalnie spłukany udał się do klasztoru Kapucynów do Manfredodi, gdzie pracował jako pracownik fizyczny. Z autopsji wiem, że Kapucyni to poczciwi bracia i nie dziwi mnie fakt, że Kamil przeżył u nich swoje nawrócenie. Myślał, że znalazł swoje miejsce w Kościele i postanowił w roku 1575 pozostać we wspólnocie Braci Mniejszych Kapucynów do końca życia. Jednak Bóg miał wobec niego inne plany i znów posłużył się jego dawną dolegliwością. Tak, znów odezwała się jego rana na nodze. Nie pozostało nic innego, jak ponownie udać się do szpitala w Rzymie.

W szpitalu przebywał cztery lata. Co ważne tym razem jego pobyt tam nie ograniczył się do roli pacjenta, ale z wielkim poświęceniem i ofiarnością posługiwał nieuleczalnie chorym. Dostrzegał w każdym z nich cierpiącego Chrystusa. Jednak nawet wtedy nie odczytał dobrze do czego powołał go Bóg. Gdy podleczył ranę, wrócił do Kapucynów, gdzie po krótkim czasie  (jak łatwo przewidzieć) rana na nowo dała znać o sobie. Wtedy zrozumiał, że jego miejsce jest przy posłudze chorym.

Po powrocie do Rzymy rozpoczyna studia teologiczne, by w roku 1584 przyjąć święcenia kapłańskie. Wkrótce wraz z kilkoma podobnymi sobie Bożymi zapaleńcami, ubierają nowe habity i poświęcają się posłudze chorym, składając śluby zakonne. Poza trzema ślubami składanymi w każdym zakonie (ubóstwa, posłuszeństwa i czystości) braci złożyli dodatkowy czwartym, w którym zobowiązali się poświęcić bez reszty chorym. 18 marca 1586 r. założony przez Kamila zakon został zatwierdzony przez papieża Sykstusa V pod nazwą: Towarzystwa Sług Chorych. Wtedy to już jako oficjalni zakonnicy składają uroczyste śluby z dodaniem czwartego zobowiązując się do „wiecznej obecności ciałem i duszą przy chorych, nawet zarażonych”. Wydarzenie to miało miejsce 8 grudnia 1591 roku. Jeszcze za jego życia bracia utworzyli aż 65 własnych szpitali (to taka informacja, dla tych, co to dziś mówią, że Kościół nic nie robi dla społeczeństwa), a ponad setka braci zmarło w wyniku zakażenia się od chorych, którym posługiwali.

Po wieczną nagrodę Kamil został wezwany przez Pana 14 lipca 1614 roku, a jego ciało spoczywa w kaplicy domu macierzystym Kamilianów w Rzymie do dziś. Do grona świętych zaliczył go papież Benedykt XIV w 1746 roku. Natomiast Papież Leon XIII ogłosił Kamila de Lellis wraz ze św. Janem Bożym patronem szpitali i chorych (1886). Papież Pius XI ogłosił go również patronem nad służbą zdrowia, a szczególnie tych, którzy, pielęgnują chorych.

Wracając do snu matki, okazał się proroczy, gdyż Kamilianie na piersi swoich habitów mają naszyty wielki czerwony krzyż… Bóg jest NIESAMOWITY!

Wspomnienie liturgiczne Kamila de Lellis przypada na 14 lipca.

Św. Kamilu, módl się za nami i za całą służbę zdrowia!