Bohater tygodnia: św. Jan Maria Vianney

04 sierpnia 2024

Sierpień obfituje we wspomnienie wielu  niesamowitych świętych Kościoła Katolickiego i mogę jedynie żałować, że z braku warsztatu literackiego, nie jestem w stanie choć w minimalnym stopniu przedstawić ich biografii. Mogę jedynie liczyć, że ktoś, kto tu przypadkiem zabłądzi, zainteresuje się tym lub owym świętym lub świętą i we własnym zakresie poszuka więcej informacji. Ja jedynie chciałbym wspomnieć o tych, którzy wywarli na mnie jakikolwiek wpływ. Dziś wybierzemy się do Francji gdzie poznamy farorza jak się patrzy.

Jan Maria urodził się w Dardilly koło Lyonu 8 maja 1786 r. Pochodził z ubogiej rolniczej rodziny. Niestety przyszło mu rozpoczynać swoje życie w cieniu największego nieszczęścia jakie mogło dotknąć jego kraj jakim byłą Rewolucja Francuska. Praktykowanie religii w tamtym czasie było nielegalne. Wiernych Kościołowi duchownych mordowano, więc księża potajemnie udzielali sakramentów. Mały Jan musiał do I Komunii przystąpił potajemnie. W tym celu z szopy zrobiono kaplicę, którą zamaskowano furą z sianem i w takich oto warunkach przyszły święty mógł pierwszy raz zjednoczyć się Chrystusem poprzez przyjęcie Ciała Pańskiego. Generalnie za młodu nie miał łatwo. Pomagał bliskim, a o edukacji mógł zapomnieć, ponieważ oświeceni rewolucjoniści zniszczyli szkolnictwo prowadzone przez Kościół. Dla porównania warto zobaczyć, co z edukacją i religią robią obecne nasze władze. To podobna barbaria, ale to tylko na marginesie naszej historii… Jan nauczył się czytać dopiero gdy miał 17 lat kończąc szkołę podstawową w Dardilly. Od roku 1806 uczył się Ecully, gdzie tamtejszy proboszcz próbował do jego opornej głowy wlać podstawy łaciny. Niestety Jan choć pilny, był bardzo oporny na wiedzę.

W 1812 roku wstąpił do niższego seminarium duchownego. Po roku mozolnych zmagań z nauką wstąpił do wyższego seminarium w Lyonie. Tutaj było jeszcze trudniej. Przełożeni radzili mu nawet, by opuścił mury uczelni, ale proboszcz z Ecully, który poznał się na prawdziwym powołaniu Jana odradził mu to i interweniował u przełożonych w jego sprawie. To właśnie owa opatrznościowa interwencja sprawiła, że przełożeni wyrazili zgodę na udzielenie święceń Janowi. Oprócz tego odczuwano ogromny brak duchownych, a potrzeby były spore. I tak oto 13 sierpnia 1815 roku Jan Maria Vianney przyjmuje święcenia kapłańskie. Ma wtedy 29 lat.

Przez trzy pierwsze lata pracuje pod okiem swojego mentora w Ecully. Miał wyjątkowe szczęście, bo trafił na proboszcza, który prowadził rzeczywiście katolickie życie, co jak się miało wkrótce okazać przyniosło wspaniałe owoce. Po śmierci proboszcza z Ecully, biskup skierował Jana do pracy w Ars-en-Dembes. Wątpię, by na ówczesnych mapach Francji była równie zapyziała dziura jak to miejsce. Nie ma co ukrywać, że była to swoista zsyłka, bo nie spodziewano się po tak mało rozgarniętym kapłanie niczego wielkiego. Ars liczyło wtedy jakieś 230 mieszkańców. Kościół przypominał ruinę podobną do tych jakie zastali nasi kapłani po upadku Związku Radzieckiego w byłych republikach tego komunistycznego potwora. Na Mszę początkowo uczęszczało jedynie kilka osób, a największą popularnością cieszyły się karczmy, których było kilka. To też pokłosie każdej rewolucji – rozpić społeczeństwo, by zniszczyć więzi rodzinne, ogłupić ludzi i uzależnić od łatwo dostępnej używki. Skąd my to znamy, co?

Jego posługę najlepiej oddaje jego modlitwa: „Mój Boże, udziel łaski nawrócenia mojej parafii. Jestem gotów cierpieć wszystko, co tylko zechcesz, przez całe moje życie byleby się nawrócili”. Trzeba przyznać, że każdego dnia potwierdzał to swoim życiem. Prowadził bardzo, ale to bardzo ascetyczne życie. Wiele godzin spędzał na modlitwie, a posiłki można nazwać permanentnym postem. Do każdego człowieka podchodził z dużym szacunkiem i troskliwością, co po jakimś czasie przekonało parafian do swojego farorza. Nie mogąc nawrócić wszystkich parafian, poprosił biskupa o przenosiny, a gdy ten odmówił, Jan samodzielnie opuścił parafię z zamiarem wstąpienia do jakiego klasztoru. Biskup był jednak twardy i nakazał powrót, co Jan wykonał. Jego radykalne życie zwróciło uwagę coraz większej rzeszy ludzie. Dla jednych był jakimś nawiedzonym wariatem (o którym ze świętych tak nie mówiono za życia…), a dla innych człowiekiem wiary. W końcu do Ars zaczęły ściągać coraz większe rzesze ludzi kierujących się zwykłą ciekawością, a także potrzebami duchowymi. Jego konfesjonał oblegały tłumy, co zmusiło go do wielogodzinnych dyżurów spowiedniczych. A penitenci byli przekrojem całego ówczesnego społeczeństwa od prostych wieśniaków, aż po paryskie elity. Tylko w jednym roku przez Ars przewinęło się ponad 20 tysięcy ludzi. Rozumiecie, 20 tysięcy we wsi, gdzie mieszkało nieco ponad 200 osób!!! W ostatnim roku życia przez jego konfesjonał przewinęło się około 80 tysięcy wiernych! Szacuje się, że przez cały okres jego 41 letniej posługi przez Ars przewinęło się około miliona ludzi.

To wszystko w połączeniu z jego ascetycznym trybem życia, bardzo mocno odbiło się na jego zdrowiu fizycznym. Warto tu jeszcze wspomnieć, że przez blisko 35 lat posługi był atakowany fizycznie i dręczony przez szatana. Pod koniec życia dręczyły go dodatkowo skrupuły, czy zrobił wszystko co należało, czy pracował na rzecz wiernych w wystarczającym stopniu, czy w końcu zasłużył na łaskę Bożego miłosierdzia. Odczuwał również trudności z modlitwą. To wszystko są stany mistyczne, których doświadczało wielu świętych Kościoła.

Przeżywszy 73 lata, zmarł 4 sierpnia 1859 roku. Gdy przybył do Ars nikt go nie znał, nikt nie wierzył w skuteczność jego posługi. Na jego pogrzebie obecnych było trzystu kapłanów i ponad sześć tysięcy wiernych, a ceremonię odprawiał biskup miejsca. Beatyfikacji dokonał papież św. Pius X w 1905 roku, a kanonizacji Pius XI w 1925 roku. Jan Maria Vianney patronuje wszystkim proboszczom. Zatem pamiętajmy dziś o nich w naszych modlitwach.

Wspomnienie liturgiczne Jana Marii przypada 4 sierpnia.

Św. Janie, módl się za nami, a szczególnie za naszych proboszczów.