Bohater tygodnia: mocny akcent franciszkański

11 sierpnia 2024

Kto zna kalendarz liturgiczny, spodziewa się, że w tym tygodniu napiszę o znanym na całym świecie zakonniku franciszkańskim, który zainicjował rycerstwo Niepokalanej, jako młody człowiek miał widzenie Matki Najświętszej, był misjonarzem pracującym w Chinach i Japonii, a po powrocie do Polki, założył największy męski klasztor katolicki na świecie. Był również wybitnym naukowcem, pisarzem oraz wykraczającym ponad swą epokę wizjonerem środków masowego przekazu. W końcu był męczennikiem w niemieckim obozie koncentracyjnym, oddając życie za innego współwięźnia. Jednak o św. Maksymilianie napisano tyle książek, nakręcono tyle filmów, że trudno zaskoczyć czytelnika tym czy innym epizodem z jego życia. Miałem wielką ochotę coś napisać o św. Maksymilianie tym bardziej, że jest on mocno dziś atakowany przez środowiska wrogie Kościołowi i rządzące naszym krajem, ale nie tym razem. Spokojnie. To, że unikam jednej „kontrowersyjnej” postaci, nie oznacza, że nie będzie dymu. Bohater tego tygodnia, jeszcze bardziej może rozsierdzić wrogów katolików, a nawet wywołać białą gorączkę u niejednego kapłana czy katolika świeckiego. Mimo wszystko będzie to akcent franciszkański. Bohaterem tego krótkiego wpisu będzie bł. Marek z Aviano. Osobiście bardzo dużo mu zawdzięczam, o czym wspomnę na końcu…

Urodził się 17 listopada 1631 roku w miejscowości Aviano na północy Włoch. Na chrzcie nadano mu imiona Karol Dominik. Pochodził z zamożnej rodziny, co jednak nie wpłynęło na niego demoralizująco. Był raczej dobrze poukładanym chłopakiem. Rodzeństwa też miał sporo, bo aż dziesięcioro. Rodzicom zależało na wykształceniu dzieci, zatem wysłali Karola Dominika do kolegium jezuickiego, gdzie przebywał aż do szesnastego roku życia. Co dziwne pewnego dnia zwiał z kolegium. Najbardziej prawdopodobną przyczyną była chęć zaciągnięcia się na wojnę z Turkami. Po nieudanej próbie dostania się na statek w porcie Capodistria wylądował na ulicy i jako bezdomny trafił pod drzwi klasztoru Braci Kapucynów. Pierwsze spotkanie z tym dość młodym zakonem musiało być bardzo pozytywne, bo po powrocie do domu, Karol złożył papiery do Kapucynów prowincji weneckiej (21 XI 1648), po czym rozpoczął czas próby czyli Nowicjat przybierając imię Marek. Śluby zakonne (posłuszeństwa, czystości i ubóstwa) złożył 21 XI 1649 i rozpoczął naukę w seminarium. Ponoć w nauce był średni i przełożeni nie wiązali z nim jakichś wyjątkowych planów. Co ważne, opinię wśród braci miał bardzo pozytywną, gdyby tylko nie ta nauka… Jakby na przekór wszystkiemu br. Marek widział się raczej w roli kaznodziei. Kto wygra? Odpowiedź na to znajduje się nieco niżej.

Święcenia kapłańskie przyjął 18 XI 1655 r. Jednak sam fakt święceń nie czynił go z automatu kaznodzieją. Trzeba było mieć zgodę najwyższego przełożonego i aby ubiegać się o nią trzeba było odbyć odpowiednią formację intelektualną i duchową. To nie zraziło jednak młodego kapłana i jak się wkrótce okazało, Bóg upatrzył sobie w nim odpowiedniego kandydata do tej posługi. W roku 1664 otrzymuje misję głoszenia Słowa Bożego na terenie swojej prowincji zakonnej. Okazało się, że ma wielki dar kaznodziejski, ściągając do kościołów wielkie rzesze wiernych. Kazania wygłaszał ze krzyżem w ręku, co było swoistym zwyczajem. Do dziś w starych i typowo kapucyńskich kościołach na ambonach widniej ręka z wzniesionym krzyżem. W dodatku podczas jego kazań i nauk dochodziło do licznych uzdrowień, co szybko zwróciło na niego uwagę zwierzchników Kościoła.

Przełożeni chcieli przenieść go w inne miejsce, ale ludzi tak mocno protestowali, że władze zakonne uległy naciskom i pozwoliły na dalszą działalność br. Marka. Sława się rozchodziła i w końcu papież Innocenty XI mianował go misjonarzem apostolskim. I tak oto, nasz bohater opuścił granicę swojej prowincji i przemierzał całą Europę, wzywają do nawrócenia i pokuty. Kaznodziejska sława sprawiła, że zapraszano go nawet na dwór elektora bawarskiego Maksymiliana Filipa i cesarza Leopolda I. Monachium, Innsbruck, Salzburg, a później Regensburg, Neuburg, Ingolstadt, Kolonia, Augsburg, by w końcu dotrzeć z Ewangelią do Szwajcarii, Holandii i Francji. Wszędzie tam wielkie rzesze chciały słuchać jego kazań i konferencji.

Papież był świadom zagrożenia ze strony Turków i marzył o zjednoczeniu władców chrześcijańskich pod jednym sztandarem w celu obrony Europy przez najazdem. Marek z Aviano podzielał zdanie papieża. Robił w tym celu bardzo dużo, jednocząc książęta z cesarzem. W 1682 r. na polecenie przełożonych zakonnych udał się na dwór cesarza Leopolda I do Wiednia. Cesarz przeczuwał zbliżającą się wojnę z Turcją, co niestety wkrótce się spełniło. Wiedeń został otoczony przez armię turecką 7 VII 1683 r. Cesarz musiał opuścić miasto, a wraz z nim 60000 mieszkańców. Cesarz bardzo liczył na jego rady i wpływy, dlatego 14 VIII 1683 r., na prośbę cesarza, o. Marek z Aviano został mianowany przez Innocentego XI legatem papieskim przy cesarzu i jego armii, a 5 IX przybył do Linzu, bo tam przebywał cesarz.

I tu pojawia się polski wątek. Na wieść o oblężeniu Wiednia z wielu krajów wyruszyły wojska, by wspomóc obrońców. Polski król Jan III Sobieski wraz z licznymi wojskami również udał się pod Wiedeń. Miał duże doświadczenie w prowadzeniu wojen z Turkami i dlatego br. Marek mocno optował za tym, by zwierzchnictwo w bitwie powierzyć właśnie polskiemu królowi, co w końcu się udało. Posługa charyzmatycznego kapucyna polegała nie tylko na dyplomatycznych zagrywkach, ale nade wszystko dbał o morale samej armii. Niestrudzenie posługiwał żołnierzom, sprawował sakramenty i podtrzymywał na duchu w obliczu przeważających sił wroga. Nawet podczas samej bitwy z krzyżem w ręku był na polu bitwy, pomagając rannym i dodając otuchy walczącym. Rola skromnego zakonnika musiała być na tyle znaczna, że nawet nasz wielki malarz Jan Matejko na obrazie poświęconym bitwie pod Wiedniem, umieścił po lewej stronie od postaci króla br. Marka z Aviano. Co znamienne sam br. Marek po zwycięskiej bitwie usuwa się w cień, zgorszony zepsuciem, jakie panowało na dworze w Wiedniu.

Po tej wielkiej wiktorii nadal pełnił funkcję Legata papieskiego przy armii cesarskiej aż do roku 1688. Towarzyszył armii chrześcijańskiej w wyzwalaniu Belgradu i Budapesztu. Do Włoch wrócił dopiero w roku 1690. Mimo licznych chorób starał się być do końca aktywny. Umiera  13 sierpnia 1699 roku w Wiedniu. Na polecenie cesarza trumna z ciałem br. Marka została wystawiona na widok publiczny do 17 lipca, po czym jego doczesne szczątki zostały złożone w krypcie klasztoru kapucynów obok grobów cesarskich.

Wspomniałem wcześniej, że osobiście zawdzięczam coś temu skromnemu Kapucynowi. Wiemy, że Jan III Sobieski złożył kilka obietnic przed bitwą i jedną z nich było pragnienie sprowadzenia do Polski Kapucynów. Jak wiemy, ślub swój wypełnił i tak mogłem kilka lat przebywać w gronie braci słynnego Marka z Aviono.

Do grona błogosławionych Kościoła Katolickiego zaliczył go Jan Paweł II w dniu 27 kwietnia 2003 r.

Wspomnienie liturgiczne Marka z Aviano przypada 13 sierpnia.

Św. Marku z Aviano, módl się za nami, a szczególnie za nasz kontynent w obliczu nowej inwazji islamu.