8 vs 1992

14 maja 2016

Nie jestem wrogiem technologii, postępu i zmian, lecz byłbym wyjątkowo naiwny, twierdząc, że mają one głównie pozytywny wpływ na ludzi. Z nostalgią wspominam czasy, gdy chcąc spotkać się kimś, po prostu ubierałem się i go odwiedzałem. Tak, to nie pomyłka. Nie było tej całej technologicznej gry wstępnej, by odwiedzić znajomych. Powiem więcej, takie zachowanie stanowiło normę. Nawet jeśli ktoś miał luksus posiadania telefonu, traktował go zgodnie z jego przeznaczeniem, czyli do komunikowania się z tymi, którzy żyli zbyt daleko, by się spotkać. Jestem przekonany, że choć według dzisiejszych kryteriów byliśmy technologicznie zacofani, to jednak towarzysko staliśmy na dużo wyższym poziomie ucywilizowania niż dziś.

Współcześnie zredukowano nas do roli „kontaktów”, „znajomych”, których się lubi lub blokuje, albo do punktu na mapie w nawigacji. Choć bardzo mi to nie odpowiada, to jednak stosuję się do współczesnych form nawiązywania relacji z otoczeniem. Zatem dzwonię lub wysyłam wiadomości, które adresat odbiera w czasie rzeczywistym, a nawet używam kamery internetowej.

DSC_8510Fakt, że mogę szybciej skomunikować się z większą liczbą ludzi, nie oznacza, że w gronie tysięcy „znajomych” znajdzie się choć kilku rzeczywiście zainteresowanych tym, co dzieje się u mnie. Jeśli liczba „znajomych” ma być wyznacznikiem popularności, mam ją w przysłowiowym nosie. Gdy zlikwidowałem konto na pewnym znanym portalu społecznościowym, z dwóch tysięcy „znajomych” zauważyło to aż osiem osób. Wniosek jest prosty, dla 1992 „znajomków” zwyczajnie nie istnieję, a co szczególnie smutne – oni dla mnie też.

Polecam ten ruch, a nawet powrót do odręcznego pisania listów i spontanicznych odwiedzin. Dwa pierwsze kroki mam już za sobą, ale by wykonać trzeci, muszę zebrać się na odwagę, jednak już dziś uprzedzam, że zrobię to i odwiedzę Was w chwili, której się nie domyślacie (por. Mt 24,44). Myślę, że doczekamy znów czasów, gdy aktualne stanie się powiedzenie: „Gość w dom, Bóg w dom”. Musimy jednak pamiętać, że ten sam Bóg pobłogosławił tych, którzy głodnych nakarmili, spragnionych napoili, gości przyjęli, nagich ubrali, a chorych i więzionych odwiedzili (por. Mt 25,34-36).

Nasz Stwórca tak nas ukształtował, że potrzebujemy drugiego człowieka, by nie oszaleć na tym ziemskim padole. Nawet On, choć jest jeden, istnieje jednak w Trzech Osobach. I aż dziw bierze, że w czasach, gdy szczycimy się racjonalnością i dowodzeniem wszystkiego, w co wierzymy, tak łatwo zaakceptowaliśmy utopię wirtualnej miłości, przyjaźni czy zwykłej znajomości. Pytam zatem zwolenników owej racjonalności, gdzie są dowody ich zażyłości z bliźnimi? Ja mam aż 1992 wątpliwości…