Żubra nie widziałem
Czas nadrobić zaległości w relacjach biegowych. Tym razem cofniemy się do 20 czerwca i zawitamy do Niepołomic gdzie odbył się XIII Bieg w pogoni za żubrem. Z samymi Niepołomicami mam bardzo dobre wspomnienia i lubię tam przyjeżdżać, a jeśli można przy tym pobiegać, to tym bardziej. Już drugi raz wziąłem udział w tym biegu, który pod względem organizacyjnym przypomina doskonale naoliwioną maszynę. Nawet pogodę miałem taką samą jak za pierwszym razem. Czyli żar lał się z nieba. W skład naszej ekipy zaliczała się moja żona i młodsza córka, które tym razem ograniczyły się do dopingowania oraz szwagierka, która pokonała krótszą trasę z kijkami. Warto odnotować, że gdyby była kategoria nordic walking, to zajęłaby pierwsze miejsce.
Bieg odbywa się na dwóch dystansach: 8 i 15 kilometrów. Tym razem zaliczyłem ten krótszy. Start i meta znajdują się przy pięknie odrestaurowanym Zamku Królewskim, co dodaje uroku tej imprezie. Większość trasy wiedzie przez tereny zalesione, co w przypadku takiego upału jaki panował w dniu zawodów, daje wielką ulgę. Same Niepołomice nie są wielkie, ale za to urokliwe. Szczególnie centrum z ładnym rynkiem, zabytkowym kościołem i wspomnianym zamkiem nastraja bardzo pozytywnie. Dla osób, które nie lubią biegać w imprezach organizowanych w niedziele z racji na trudność uczestnictwa we Mszy świętej, tutaj można połączyć obie te sfery. Jest kilka Mszy przed południem, a start biegów odbywa się o 10.00 (krótszy) i 12.00 (dłuższy). Zatem mamy coś dla ducha i ciała.
Biuro zawodów znajduje się w szkole tuż przy rynku. Wszystko idzie sprawnie, a młodzi wolontariusze są bardzo życzliwi i chętni do pomocy. Kilka stanowisk wydawania numerów, osobne do koszulek i możliwość przechowania rzeczy w depozycie. Sprawnie i bez kolejek. Jedyne co można zmienić, to wydawanie napojów i posiłków na mecie, które były wystawione na słońce, co na pewno nie było dobrym pomysłem, bo bardzo ciepła woda i reklamówka z topiącym się lukrem z drożdżówki, nie są tym, o czym marzą biegacze po przekroczeniu linii mety.
Wszystko odbywało się punktualnie. Najpierw wystartowały zawody dla dzieci w różnym wieku, co daje poczucie uczestnictwa prawie całym rodzinom. Każdy ma coś dla siebie. Następnie rozpoczynają się główne zawody z dwugodzinną przerwą między poszczególnymi dystansami. Początkowo przez jakieś półtorej kilometra trasa biegnie ulicami miasta, by w końcu zagłębić się lesie. Co ważne w większości są to wygodne szutrowe przecinki, gdzie swobodnie może biec kilka osób obok siebie. Jedynie przez kilkaset metrów trasa wiedzie ścieżką, ale na tym etapie bieg jest już tak rozciągnięty, że nie jest to problematyczne. Wszystko jest dobrze oznakowane, ale dla pewności na większości rozwidleń stoją wolontariusze i wskazują drogę, co raczej wyklucza możliwość zgubienia się na trasie. Ostatni kilometr to znów patelnia, ale tu z pomocą pospieszyli mieszkańcy, którzy polewali chętnych wodą, jak i dwa (na krótszej trasie) stanowiska z kurtyną wodną. Na szczególne uznanie zasługuje pewna sympatyczna rodzina, gdzie dwójka maluchów proponowało każdemu pokrzepienie słowami: „Pijemy czy lejemy?” Widząc ich radość z możliwości wylania wody na głowę biegaczy, wybrałem tę drugą opcję.
Mimo upału biegło mi się przyjemnie i nadzwyczaj lekko, co biorąc pod uwagę moją wagę i ogólną kondycję, było miłą odmianą. Tradycyjnie byłem gdzieś z tyłu stawki, ale głównie skupiam się na walce ze swoimi słabościami. Pogodziłem się z tym, że praktycznie wszyscy mnie wyprzedzają. Moim największym przeciwnikiem jestem ja sam i moja chęć do leniuchowania. Dlatego ilekroć uda mi się zmusić mojego ociężałego ducha do wysiłku, czuję się jakbym zdobywał podium w maratonach. Proszę mi wierzyć, że bieganie z wagą powyżej setki, jest prawdziwą bitwą o przetrwanie. Dlatego, jednocześnie tak bardzo i nienawidzę i kocham biegać.
Może na zakończenie wspomnę o jeszcze jednym istotnym plusie, jakim jest bliskość restauracji i pizzerii w pobliżu rynku, co daje z jednej strony zarobek tamtejszym lokalom, a biegaczom możliwość zjedzenia smacznego obiadu lub deseru z rodziną. Generalnie wiele rodzin urządzało sobie całodzienny piknik, gdzie każdy miał zajęcie i dobrze się bawił. Polecam ten bieg z pełnym przekonaniem, szczególnie mieszkańcom Krakowa i okolic. Nie zawiodłem się podczas moich dwóch startów i chętnie wrócę do Niepołomic za rok – jeśli oczywiście zdrowie pozwoli. A żubra jak nie widziałem, tak nie widziałem…