Ziemscy czy niebiescy?
Ponoć każdy ma jakieś fobie: ktoś boi się ciemności, inny pająków, a jeszcze inny pobierania krwi. W odczuwaniu lęków nie jestem wyjątkiem i mam ich całkiem sporo. Jednym z nich jest latanie samolotem. Chciałoby się parafrazować wypowiedź pewnej pani ze świata polityki i napisać, że gdyby natura chciała, żebyśmy latali, dałaby nam skrzydła…
Niestety tak się złożyło, że dwukrotnie musiałem skorzystać z usług lotniczych, by dotrzeć do wyznaczonego miejsca. Za każdym razem było to dla mnie traumatyczne doświadczenie. Czerpania radości z latania samolotem nigdy nie zrozumiem. Jednak po owych próbach muszę rozdzielić dwie kwestie: lot i wszystko, co z nim związane, od możliwości zobaczenia świata z innej perspektywy.
Start samolotu, jego unoszenie się w powietrzu, a potem lądowanie odczuwam jako koszmar, jest jednak coś, co sprawia, że na moment zapominam o niedogodnościach i strachu. Jedyną zaletą są widoki roztaczające się za oknem podczas latania. I tego zazdroszczę ptakom mogącym oglądać świat z wysoka. Z ptasiej perspektywy nawet mój ukochany, choć zdewastowany przez dziesiątki lat socjalistycznej gospodarki Górny Śląsk, wydaje się czysty i zadbany.
Żyjąc na ziemi, spoglądamy w niebo i marzymy o tym, co nadprzyrodzone, ale jednocześnie jesteśmy mocno przywiązani do ziemskości. Często owo przywiązanie powstrzymuje nas przed zdecydowanym pójściem za Chrystusem. W rozmowie z Nikodemem Jezus podkreśla, że nie wierzymy Mu, gdy mówi o tym, co ziemskie, więc jak Mu zaufamy, gdy mówi o sprawach niebieskich (por. J 3,12)? Brutalne, ale jakże celne podsumowanie człowieka! Ileż to „rajów” na ziemi zbudowała ludzkość od czasów Jezusa? Niesamowite, że nie wyciągamy wniosków z historii i wciąż próbujemy na nowo… Chciałoby się powiedzieć, że jesteśmy heroicznie wytrwali we wprowadzaniu scenariuszy prowadzących do idealnej katastrofy.
Wciąż słyszę, że trzeba twardo stąpać po ziemi, myśleć realistycznie, odrzucić wiarę w utopię. Jednak gdybyśmy w naszych planach uwzględniali tylko to, co możliwe i namacalne, nigdy nie szybowalibyśmy w powietrzu ani nie zanurzyli się w najgłębsze morskie głębiny. Mielibyśmy umysły zaprojektowane tylko na to, co przydatne i praktyczne. Nie trwonilibyśmy czasu na sztukę, pisanie opasłych powieści i tomików poezji. Nie próbowalibyśmy zgłębiać tajemnicy piękna czy dobra. A miłość? Cóż, ją zredukowalibyśmy do kwestii hormonalnych lub czysto fizycznych odruchów.
Chyba nie ma człowieka, który nie podziwia kunsztu budowniczych katedr. Są one doskonałym dowodem na brak sprzeczności między ziemskim i niebieskim. Pozbawione duchowości same mury nikogo by nie zachwyciły, a bez oparcia o ziemskie prawa nie moglibyśmy ich zbudować. Tak samo racjonalny umysł ludzki mógł wymyślić organy, ale nasza uduchowiona natura stworzyła utwory godne tego, by je na nich grać. Jednak chyba największym znakiem potwierdzającym duchowo-cielesną jedność człowieka jest tajemnica wcielenia Syna Bożego: Bóg stał się człowiekiem.
Już kiedyś napisałem, że chrześcijanin jest człowiekiem twardo stąpającym po ziemi, ale ze wzrokiem skierowanym ku niebu. Świat ze wszystkimi udogodnieniami i trudnościami jest dla niego drogą prowadzącą ku Bogu, gdyż skupienie się tylko na jednej z tych możliwości prowadzi do katastrofy, bo albo ubóstwimy to, co materialne, albo ową materię potępimy. Tymczasem Bóg uczynił świat, a Jego dzieło jest dobre, bo On nie stwarza bubli. Ludzkość z uporem maniaka szuka bodaj bakterii w kosmosie, a zapomina o tym, że cały wszechświat został powołany do istnienia jako podpis autora, który przypomina nam o swoim istnieniu: „bo z wielkości i piękna stworzeń poznaje się przez podobieństwo ich Stwórcę” (Mdr 13,5).
Nieustannie poszukujemy sensu naszego życia i pragniemy zrozumieć prawa, jakie nim kierują. Wyczuwamy, że tu i teraz to za mało. Gdzieś w głębi naszych umysłów żywimy przekonanie, że istnieje coś więcej niż to, co widzimy, dotykamy czy potrafimy zmierzyć. Stąd też często obawiamy się, że wnioski, do jakich możemy dojść, mogą nas skłonić do konieczności zmiany nastawienia i wyznawanych wartości. W sumie przekorne z nas istoty: niby tęsknimy za tym, co w górze, ale mamy dziwny zwyczaj klaskania w samolotach po udanym lądowaniu. Zatem jacy jesteśmy: ziemscy czy niebiescy?
Tekst ukazał się w piśmie “Głos o. Pio” (lipiec/sierpień 2025)