Zamieć 24h
Mogę pojąć, że ludzie lubią biegać. Zaliczam się do tego grona. Rozumie też, że spora grupa lubi biegać po górach. Zaliczam się i do tego grona. Ale by biegać w kółko przez całą dobę? Tego NA RAZIE nie pojmuję.
Tym razem pojechaliśmy na bieg o kuszącej nazwie: „Zamieć 24h”. Ewa czyli najładniejsza część naszej ekipy, Jacek wytrawny biegacz górski, prawie zameldowanym na Skrzycznem i ja, tu brak odpowiednich rekomendacji. Start i meta znajdują się w Szczyrku przy amfiteatrze, a trasa biegnie na szczyt Skrzycznego i z powrotem. Długość może nie jest imponująca, bo wynosi 13,5 kilometra. Jednak „Zamieć” to dużo więcej. Kluczem są owe 24h. Otóż ową trasę pokonuje się przez całą dobę, solo lub w duecie i wygrywa ten, kto zrobi więcej kółek. Brzmi dość szalenie, ale kto powiedział, że będzie normalnie… Gdyby ktoś chciał spokojnej soboty, mógłby zostać w domu i oglądać jakiś polski lub turecki tasiemiec.
Organizatorzy przewidzieli, że nie każdy da radę biegać w górach i to całą dobę i dla takich jak ja, zorganizowali dodatkowe dystanse. „Zadymę” czyli jedno kółko (13,5 km) i nieco dłuższą rundę czyli „Zawieruchę”, która wynosiła 27 km. Najlepszy wynik w biegu całodobowym osiągnął duet, który ukończył 14 okrążeń czyli na głowę 7 kółek, co daje 94,5 km na osobę.
To moje drugie uczestnictwo w tym biegu. Rok temu w ekstremalnych warunkach walczyłem z tym blisko 14 kilometrami przez ponad 5 godzin, a tym razem wyrobiłem się w niecałe 3. To nie tak, że się rozwinąłem. W tym roku pogoda była wręcz idealna, a śnieg na większości trasy niezbyt głęboki i dość zbity, co czyniło bieganie przyjemnością. Rok temu nie widziałem nawet anteny na szczycie Skrzycznego, a tym razem przed oczyma roztaczała się zapierająca dech w piersiach panorama Tatr. Trudno było powstrzymywać się od robienia zdjęć i zachwycania widokami.
Generalnie warunki były takie, że żal było kończyć. Gdyby człowiek miał gwarancję pogody i równorzędnego partnera do biegania, a nie takiego pędziwiatra jak Jacek, to chętnie bym zmierzył się z trasą całodobową. Jednak znając tempo Jacka, wykończyłby mnie przed zapadnięciem zmroku. To, co mi zajmuje blisko trzy godziny, jemu zabiera niecałe dwie godziny. I jak tu z kimś takim biegać?
Co do organizacji biegu, to tradycyjnie byłem zachwycony. Z resztą jaki sens ma narzekanie, skoro sam nie dałbym razy wymyślić i przeprowadzić takiej imprezy. Michał z całą rzeszą niesamowitych ludzi, wie jak to robić i nie brakuje mu zapału. Ci ludzie są nie do zdarcia. Kilka razy w roku zarywają weekendy, by sprawić ból, radość i sprowadzić pot, łzy i uśmiech, na twarze kilkuset szaleńców gotowych im zawierzyć. Za ich wysiłek WIELKIE DZIĘKI!!! A najdziwniejsze w tym jest to, że każdy uczestnik, który ukończy bieg otrzymuje dokładnie ten sam medal. Oczywiście ci, którzy staną na podium dostaną jakieś gadżety lub talony do sklepu, ale jak to się ma całodobowego wysiłku? Bo w sumie chyba nie o to tu chodzi. O co, też nie wiem, bo nigdy na pudle nie stałem.
Na zakończenie jeszcze jedno spostrzeżenie. Wcześniej wspomniałem, że zachwyciłem się biegami górskimi. Ale jak trzeba być zakręconym na tym tle, by jechać ponad dwie godziny przez cały Śląsk i przebiec trasę w niecałe dwie godziny? Tak to wyglądało w przypadku Jacka, który zdobył 18 miejsce. Możecie pojąć coś takiego? Taka jest moc biegów górskich. Nie wiedziałem o tym i nie pojmowałem tego dopóki sam nie zacząłem tej przygody. Polecam każdemu kto prowadzi stacjonarny czyt. siedzący tryb życia. Najtrudniej się ruszyć, a potem to z i pod górkę.
Polecam też mały zwiastun tego biegu: