Wzięło mnie na podsumowanie
„Przeszłość moją, o Panie, polecam Twemu Miłosierdziu. Teraźniejszość moją polecam Twojej Miłości. A moją przyszłość oddaję w ręce Twojej Opatrzności” o. Pio
Wzięło mnie na podsumowanie roku 2020. Wielu to robi przy okazji końca roku. Jednak nie moda jest powodem mojej refleksji. Zwyczajnie, ten rok był zupełnie inny pod wieloma względami i warto podjąć próbę swoistej retrospekcji.
Nade wszystko dziękuję Bogu, że zachował moją rodzinę w jedności i zgodzie. Biorąc pod uwagę ilości małżeństw i rodzin, które się rozpadły, trwałość naszego małżeństwa jest dla mnie wielkim darem. Powiem nawet więcej, z biegiem lat stwierdzam, że jesteśmy sobie coraz bliżsi. Składa się na to wiele czynników, ale trzy warto tu odnotować. Po pierwsze zamieszanie z wirusem i poczucie niepewności i ulotności chwili. Na razie udało nam się uniknąć zarażenia, ale wielu naszych znajomych i bliskich, miało mniej szczęścia, a byli i tacy, którzy przegrali z tą chorobą. To przypomniało mi na nowo, że trzeba się cieszyć każdą chwilą spędzoną ze sobą. Mając tego świadomość, człowiek chce, by najbliżsi zapamiętali, to co najlepsze, dobre słowo i czuły gest. I to na pewno zaliczam jako wielki plus, tej „chorobowej” sytuacji.
Po drugie mijający rok przyniósł nam też trudne doświadczenia, które mają wielki wpływ na małżeństwo. Czasami, ludzi nie zdają egzaminu i związek się rozpada. W naszym przypadku to nas zbliżyło i wzmocniło. Nie będę pisał czego dotyczyły owe trudne chwile, ale najważniejsze, że moja wspaniała małżonka zachowała się rewelacyjnie, za co jestem jej bardzo wdzięczny. Jej pomoc, dobre słowo i niesamowite zorganizowanie sprawiło, że mimo początkowego zagubienia i przerażenia, udało się szybko odzyskać równowagę i przystąpić do ofensywy. Możliwość znoszenia trudów z kimś, kto cię kocha i kogo ty obdarzasz takim uczuciem, jest czymś nie do podrobienia.
Po trzecie wspólna modlitwa, która spina wszystko. Wspólne kroczenie na drogach wiary, to również bardzo motywujące doświadczenie. Ileż rodzin przeżywa rozłamy, bo ktoś pragnie się modlić i przystępować do sakramentów, a współmałżonek jest pełen uprzedzeń i agresji do Kościoła i Chrystusa. Jezus zapowiedział, że z Jego powodu będzie dochodziło do prześladowań i rozłamów nawet w obrębie rodziny (por. Mt 10, 34-39), ale jedno to o tym czytać, a drugie tego doświadczać. Oczywiście każdy w rodzinie ma swoją dynamikę rozwoju duchowego i przeżywania wiary, ale najważniejsze, że Jezus jest dla całej naszej rodziny prawdziwym i żywym Bogiem.
W kontekście życia rodzinnego, warto wspomnieć też wspaniały dar przyjaciół. I nie chodzi tu o komplementowanie jeden drugiego, ale o prawdziwą i realną obecność. Nie tylko dobre słowo, ale osobistą bezinteresowną pomoc. To taka namiastka nieba na ziemi. Mam to wyjątkowe szczęście, że mam kilku takich przyjaciół (ufam, że oni mogą tak powiedzieć o mnie), którzy bez względu na różnorakie przeciwności, towarzyszą mi i mojej rodzinie na naszych drogach. Przyjaźń zawsze była dla mnie czymś wyjątkowym. Dopiero czytając Ewangelię, znalazłem odpowiednią definicję słowa przyjaźń. Jezus świadom tego, co Go miało czekać, podczas Ostatniej Wieczerzy wypowiedział takie słowa:
„Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich. Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję. Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego” (J 15, 13-15)
Niestety bywa i tak, że śmierć zabierze nam kogoś bliskiego i ten rok nie był w tej kwestii wyjątkiem. W październiku zmarł mój przyjaciel br. Sebastian z Zakonu Braci Mniejszych Kapucynów. To wielka strata, choć wierzę, że był on przygotowany na spotkanie z Bogiem i cieszy się teraz chwałą nieba. Modlę się za niego i polecam się jego wstawiennictwu. Człowiek o pięknym życiorysie i oddany Bogu w słowach i czynach. Jednak wierzę, że jego życie nie skończyło się, a tylko uległo zmianie i to na lepsze. Jednak po ludzku, brakuje mi jego obecności.
Z osobistej radości, to spełnienie marzenia i zaliczenie pierwszego w życiu ultramaratonu. To coś niesamowitego i nie wiem, czy w moim przypadku do powtórzenia, chociaż nie miałbym nic przeciwko temu. Gdy myślę o moich początkach i męce, by przebiec pierwszy kilometr w 2016 roku… Pokonanie 63 km ultra, jest dla mnie wielkim osiągnięciem i tego mi nikt nie odbierze. Miałem wielką potrzebę udowodnienia sobie, że coś potrafię doprowadzić do wyznaczonego celu. Jednak z tym bieganiem jest tak, że granice się przesuwa i mam kolejne wielkie marzenia…
Na koniec sprawa, która jest dla mnie fundamentalna. Wiara. Dzięki Bogu, nie utraciłem łaski wiary, choć ten rok był pełen rozczarowań zachowaniem wielu katolików i cierpień przez nich zadawanych. Młodzież opowiadająca się po stronie wrogów Chrystusa, wielu bliskich znajomych oznaczająca swoje profile symbolami nazistowskimi, utożsamiających się z tymi, którzy profanowali święte symbole dla chrześcijan… To było bolesne doświadczenie. Bardzo dziękuję Chrystusowi, że pomógł mi wytrwać przy Nim, w tym pełnym agresji do Niego hałasie. Szczególnie jestem Mu wdzięczny, że zachował mnie od nienawiści wobec bliźnich, pobudzając mnie jednocześnie do aktów ekspiacyjnych i modlitwy za tych, którzy Go zdradzili.
A w Nowym Roku?
Tym ostatnim życzę nawrócenia, a wszystkim wszelkich potrzebnych łask Bożych i Jego błogosławieństwa.