Włodkowa zaliczona… cokolwiek to znaczy
Minęło już sporo czasu, ale wspomnienia się wciąż żywe. W końcu nie co dzień obcuje się z okrutną Włodkową…
27 kwietnia odbyła się druga edycja biegu „WŁODKOWA”. W Porąbce stawił się top biegaczy górskich, no i ja. W pierwszej edycji „Włodkowej” organizowanej przez ekipę z dawnego i niezapomnianego i nieodżałowanego „Leśnika” niestety z przyczyn niezależnych ode mnie nie mogłem uczestniczyć, a słyszałem, że warto pod warunkiem, że ktoś lubi dostać łomot. Ja tam może nie należę do szczególnych twardzieli, a i z tym bieganiem u mnie to różnie bywa, ale na pewno jestem wielkim fanem ekipy przygotowującej ten bieg i wyjazdy do nich traktuję jak wypadzik do rodzinki. Co nie przeszkadza w tym, że i rodzina może spuścić łomot.
Nauczony doświadczeniem z innych imprez organizowanych przez nich wiedziałem, że w moim przypadku nie warto zapisywać się na najdłuższy dystans, bo oznaczałoby to groźbę zejścia z trasy, albo z tego świata. To raczej dystanse dla bardziej wprawnych górali, jak mój przyjaciel Jacek i Sebastian (to ci ze zdjęcia ilustrującego ten wpis), z którymi mogłem się tam wybrać. Ja postanowiłem zmierzyć się z półmaratonem, co może nie brzmi imponująco, ale każdy, kto doświadczył „Michałkowych” (jak to mawiają u mnie w domu dziewczyny) tras, ten wie, że lekko już było. Jako człek urodzony pod znakiem leniwca sprawiłem, że pojawiła się kontuzja, która uniemożliwiła mi bieganie nawet na dystansie kilku kilometrów, bez bólu po treningu. To wynik braku regularnych ćwiczeń rozciągających po wysiłku i odpowiedniej rozgrzewki przed. Nie da się czerpać radości z biegania w nieskończoność, bez odpowiedniego przygotowania. Niby jasne, no ale jak widać nie dla każdego. W sumie to nie wiem, co mi jest. Uczestnictwo we „Włodkowej” miało być niejako wstępem przed czymś większym, a o czym napiszę wkrótce.
Włodkową, zdecydowanie polecam, bo atmosfera jest domowa, jadło dobre, a co ważne nie jest to bieg oblegany, jak wiele imprez górskich. Jeśli ktoś lubi spokój na trasie i nie potrzebuje wypasionych pakietów i wielkich nagród, to tu poczuje się jak kamień w Beskidach. Zauważyłem, że na imprezy organizowane przez ludzi z Fundacji Aktywne Beskidy przyjeżdżają stali bywalcy, którzy wiedzą, że nic, co łatwe nie cieszy tak bardzo. Pewnie, że czasami wspomni się na szlaku lub czymś, co ma go przypominać o Michale, który wraz z sobie podobnymi personami obmyśla gdzie tu powiesić znacznik trasy, by biegacze go zapamiętali i wspominali w trakcie i po biegu. Jestem niezmiernie wdzięczny Jackowi vel „MUFLON”, że zabrał mnie kilka lat temu na jeden z biegów i jakoś przepadłem. Oni uznali mnie za swojego, a ja nie wyobrażam sobie, by do nich nie wracać. Góry są piękne, ale wśród nich żyją cudowni ludzie, którzy zrobią wiele, by owo piękno pokazać innym.
Nie będę tu pisał o moich czasach i tym podobnych bzdurach, bo tu nie o to chodzi, ale o to, by pokonać swoje lęki i lenistwo i ruszyć przyciężkawy zadek z fotela. Już się cieszę na kolejne spotkanie, a to już wkrótce, bo w czerwcu. BUT (Beskidy Ultra – Trail) czeka i to z bardzo bogatą ofertą dla każdego amatora gór. Skoro ja potrafię, to wierz mi, że Ty też!