Ultra nawrócenie

05 lutego 2019

Kilka lat temu wybrałem się do lekarza ortopedy, ponieważ odczuwałem pewien dyskomfort w okolicach biodra. Medyk pooglądał zdjęcia z prześwietlenia, powykręcał mnie na kozetce i rzekł: musi pan zrzucić kilkadziesiąt kilogramów, bo w przeciwnym razie zobaczymy się na operacji wszczepienia endoprotezy.

Jako typowy mężczyzna odczuwam lęk na widok igły podczas pobierania krwi, a cóż dopiero na myśl o perspektywie operacji z piłą w tle. Wizja ta oddziaływała na mnie przez jakiś tydzień, aż ból zanikł, co szybko sprowadziło mnie na stare, niezdrowe tory. Stan ten trwałby może do dziś, gdyby nie mały szczegół. Swego czasu moja córka wspinała się na ściance, a ja zajmowałem się asekuracją. Instruktor, z którym byłem w koleżeńskich relacjach, zapytał, czy mam jakiś pomysł na zrzucenie brzucha. Odparłem, że dobrze mi z tym, na co on odparł, że każdy mój krok przypomina wspinaczkę z ogromnym plecakiem z tą różnicą, że w górach plecak można zdjąć, a ja z tymi kilkudziesięcioma kilogramami z przodu nie chcę się rozstać. Łącząc te dwa wydarzenia, postanowiłem coś zmienić. Rozpocząłem moją przygodę ze sportem 1 kwietnia 2016 roku i wciąż mnie to kręci.

Piszę o tym w kontekście nawrócenia. Chrystus powiedział, że „szeroka jest brama i przestronna ta droga, która prowadzi do zguby, a wielu jest takich, którzy przez nią wchodzą” (Mt 7,13b). Doprowadzić swoje zdrowie do ruiny jest również bardzo prosto. Po latach siedzenia w wygodnych fotelach wspominamy, jak to w młodości biegaliśmy całymi dniami, z przerwami na kanapki zrzucane nam z okna przez troskliwe mamy. Grzech jest równie łatwy, jak niezdrowy styl życia. Jest na wyciągnięcie ręki, jak chipsy i pilot telewizora. Fundujemy sobie wegetację tuczącą i odmóżdżającą. A gdy ktoś w naszym wieku próbuje coś zmienić i wyrwać się z trójkąta bermudzkiego między wersalką, telewizorem i lodówką, jedyne, co mamy mu do powiedzenia, to wyrażenie: „Odbiło ci na starość?”.

Choć wielu, także duchownych, uważa, że żyjemy w społeczeństwie ludzi wierzących, ja jednak nie mam takich odczuć. Większość z nas należy do frakcji katolików kanapowych, zasilających jedynie fizycznie statystyki kościelne w niedzielę liczenia wiernych. Wiara nie przenika naszej codzienności. Brakuje nam modlitwy rodzinnej i indywidualnej, zaś w kwestiach moralności kierujemy się teologią: MI-SIĘ-WYDAJE, a próby jakiejkolwiek zmiany narażone są na ingerencję otoczenia w stylu „Odbiło ci, świętym chcesz być?”

Trudno jest zawrócić z szerokiej drogi prowadzącej do potępienia i wybrać wąską bramę i wyboistą drogę wiodącą do zbawienia. Ale obserwując żywoty świętych, warto spróbować. To tacy „ultrasi” nawrócenia, jak ultrabiegacze dla początkujących adeptów biegania jak ja. Oni mi imponują, ale dopiero od czasu, gdy sam z płucami na wierzchu przebiegłem pierwszy kilometr. Dopóki wegetowałem ku uciesze firm pogrzebowych, nie pojmowałem, jaki jest sens stawania przed świtem i biegania w zimnie czy upale, w deszczu i śniegu, po asfalcie i w górach. Czy ktoś religijnie wegetujący może zrozumieć sens wstawania przed świtem na modlitwę, by chwalić Boga, pojąć znaczenie wstrzemięźliwości od pokarmów mięsnych w piątki czy też częstszego niż raz na jakiś czas uczestnictwa w Mszy Świętej? Mało prawdopodobne.

Jednak nie należy się przejmować wszystkimi, którzy gaszą nas w tym, co dobre. Ich opinia nie ma znaczenia. Odpłaćmy im naszą modlitwą w intencji ich opamiętania. Słuchajmy wspierających nas swoją modlitwą, podobnie jak tych, którzy dopingują zawodników podczas treningu lub zawodów. Tylko to wsparcie ma znaczenie, potrafi dodać skrzydeł w najtrudniejszych momentach, gdy siły opadają, gdy mówimy sobie, że to koniec, że więcej nie damy rady. Wiem, że ktoś modli się za mnie, że prosi Boga, bym nie upadł w grzechu, bym wytrwał w dobrym. Nigdy nie wolno nam zwątpić w możliwość nawrócenia grzesznika. Nasze ciche wstawiennictwo (oprócz osobistego świadectwa życia), to najlepsze, co możemy ofiarować. Uzmysłowił mi to mój przyjaciel, który podczas jednego z maratonów chciał po trzydziestu kilku kilometrach zejść z trasy. Ale przebiegł koło pewnej starszej pani, która ledwie klaszcząc, cicho dopingowała mijających ją zawodników: „Twar-dzie-le, twar-dzie-le!”.