słowo o Słowie (soS): Mt 11, 16-17

11 grudnia 2020

„Jezus powiedział do tłumów: Lecz z kim mam porównać to pokolenie? Podobne jest do przebywających na rynku dzieci, które przymawiają swym rówieśnikom: «Przygrywaliśmy wam, a nie tańczyliście; biadaliśmy, a wyście nie zawodzili»” (Mt 11, 16-17)

Może moje skojarzenia z tym fragmentem Ewangelii nie są szczególnie trafione pod względem teologicznym, ale nic na to nie poradzę. Ilekroć czytam ten tekst widzę typową sytuację ze szkoły. Ktoś wyraża swoje wątpliwości dotyczące wiary. Próbujemy udzielić mu odpowiedzi, po czym ta osoba przywołuje argument z zupełnie innej pułki tematycznej. Przykład: „nie chodzę do kościoła, bo Kościół nie zgadza się na rozwody”. Udzielam odpowiedzi, po czym słyszę: „ale księża politykują”. Cierpliwie odnoszę się do tego zagadnienia, zastanawiając się, co ma jedno wspólnego z drugim. A tu kolejny strzał: „ale skąd wiemy, że Bóg istnieje?”. Ktoś uknuł pewien termin stosowany w odniesieniu do innej rzeczywistości i nazwał takie zachowanie: skakaniem z kwiatka na kwiatek. Wiadomo, że chodzi o zupełnie inną sprawę związaną z wiernością, ale gdy ktoś zmienia z każdym pytaniem dziedzinę, to przypomina to takie właśnie „skakanie”.

Lata temu pewna świetna nauczycielka i moja koleżanka z pracy, powiedziała mi ze współczuciem, że nie mogłaby uczyć przedmiotu w sytuacji, gdy wszyscy w klasie próbują jej wmówić, że się myli i ogólnie nie zna się na swoim przedmiocie. Coś w tym jest. Oczywiście wielu ludzi zadaje pytania dotyczące wiary, ze szczerą wolą poznania odpowiedzi. Jednak większość pragnie jedynie się wystrzelać i odreagować na katolikach swoje osobiste uprzedzenia. Owa liczniejsza grupa kojarzy mi się z owymi dziećmi na rynku. Tylko w jednej sytuacji gotowi są przyznać nam rację, gdy my wcześniej przyznam im rację. Nie oczekują od ludzi wiary odpowiedzi, oni chcą Kościoła, który mówi ich językiem, który gra na ich zasadach, który dostosuje się do nich.

Dlaczego tak się dzieje? Trudno powiedzieć. Mogę jedynie snuć pewne przypuszczenia. Uważam, że mamy tu do czynienia z kilkoma przenikającymi się sprawami. Po pierwsze, może wynikać to z przywiązania do swoich grzechów. Metoda stu pytań do katolika, ma utwierdzić pytających w przekonaniu, że przecież Kościół nie jest lepszy od nich, że ma tyle ciemnych stron, że oni przy nim wyglądają, na całkiem wybielonych. Nic tak nie utwierdza grzesznika w dobrym samopoczuciu, jak grzechy innych. Dlaczego mam się zmienić, skoro inni grzeszą?

To powiązane jest z drugim powodem. Pragnieniem zwalenia odpowiedzialności na innych. Mówią oni, że byliby skłonni uwierzyć, gdyby nie to czy tamto w Kościele. Przypomina to tłumaczenie ucznia przed rodzicami ze złej oceny. A to pani się uwzięła, a to ktoś nam nie powiedział o sprawdzianie, a to wina innych nauczycieli, że tyle zadają, a to zmiana czasu z letniego na zimowy… Każdy jest winny, tylko nie ja.

Jest i trzecia możliwość. Tęsknota za Bogiem i lęk przed kolejnym rozczarowaniem sobą. Może kiedyś próbowałem, ale nie wytrwałem i boję się co będzie, gdy kolejny raz podejmę wysiłek i znów mi nie wyjdzie. Chciałbym coś zmienić, pociąga mnie dobro, ale co będzie gdy mi nie wyjdzie? Zazdroszczę tym, którym udaje się trwać mimo wszystko i dlatego podejmuję próby podważenia ich wiary, zasiania wątpliwości, przypisania im nieszczerych intencji. To jak zarzucaniem innym, bardziej zamożnych i przedsiębiorczych kradzieży, by tylko usprawiedliwić swoją bierność i brak pomysłu na zmianę swojego statusu materialnego.

To zaś, może być wyrazem czwartej przyczyny – pychy. Nie potrafimy przyznać się do słabości, do tego, że kogoś potrzebujemy, że jesteśmy na czyjejś łasce, a przecież to wszystko czuje człowiek wobec Boga. Pozerstwo przed światem o naszej samowystarczalności, w konsekwencji prowadzi do wielkiego rozczarowania. Nie przypadkowo mówi się, że pycha poprzedza upadek. To dlatego ludzie zapatrzeni w siebie, tak chętnie zarzucają nam katolikom tchórzostwo, iż tak boimy się życia, że wymyśliliśmy sobie Boga, by usprawiedliwić swój lęk. Pokrętna to logika, ale bezpodstawna w obliczu realiów. Kogo można podejrzewać o lęk przed życiem i odpowiedzialnością: tych, którzy płyną z modnym antykatolickim prądem, czy tych nielicznych, którzy za cenę wykluczenia, szyderstwa i nierzadko przemocy fizycznej, trwają mocną w wierze? Jeśli moi uczniowie stojący na schodach katedry w Katowicach na przeciw kilku tysięcznego tłumu chcącego sprofanować kościół, są tchórzami, to proszę Cię Boże o takie tchórzostwo!