słowo o Słowie (sos): Łk 18, 8b

12 listopada 2022

Pytanie, które nigdy nie dawało mi spokoju: „Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?” (Łk 18, 8b)

Wiara…

Gdyby ktoś mnie zapytał, czy chciałbym być bogaty? Odpowiedziałbym, że tak, choć znając siebie wiem, iż bogactwo bardziej by mi zaszkodziło niż pomogło. Mogę fantazjować, jak i komu bym pomógł, gdybym miał odpowiednie zaplecze finansowe, ale kto mnie zna wie, że z moim poziomem egoizmu, to tylko mrzonki.

Czy chciałbym może być zdrowy? Oczywiście. Przecież nikt nie pragnie chorować i starzeć się. Mówią, że starość Bogu nie wyszła. Cóż, może i tak, ale mam pewną teorię, że dzięki starości i jej trudom może (bo tego jeszcze nie wiem) łatwiej odejść z tego świata?

Czego zatem najbardziej pragnę? Wiary… Wiary takiej, jaką mieli święci. Mówię całkiem poważnie. Naturalnie jedno to chcieć, a drugie robić cokolwiek, by to zrealizować. To jak fantazjowanie kogoś, kto latami siedzi w fotelu i oglądając relacje z maratonu, marzy by też tego dokonać. I tu kończy się owa chęć zmiany. Mogę powiedzieć, że to takie cwaniactwo modernizmu. Żyć po swojemu, zlewając Boga i Jego nauczanie, ale licząc, że po śmierci gdyby okazało się, że jest jakaś forma życia pozagrobowego, będzie się cieszyło chwałą nieba, bo przecież Bóg, który jest Miłością (por. 1J 4, 7-16) nie pozwoli na potępienie człowieka.

Mieć wiarę żywą i zaraźliwą. Taką, jaką cechowali się święci. Łatwo powiedzieć, trudniej zrealizować. Można o nią prosić podobnie jak to czynili Apostołowie (por. Łk 17, 5), ale nie wolno ograniczać się tylko do gadania. Trzeba zgodzić się na to, by Bóg wszedł w nasze życie i wszystkie jego aspekty. Jednak czy stać nas aż na takie zaufanie? Święty Paweł naucza, że wiara rodzi się ze słuchania słów Chrystusa. Tylko czy Go słuchamy? Czy ja Go słucham?

Przypomina mi się pewne wydarzenie, które miało miejsce kilkanaście lat temu. W przeciągu może dwóch miesięcy byłem u spowiedzi u dwóch różnych kapłanów. Obaj mnie dobrze znali. Aby dodać smaczku tej historii wspomnę, że materia grzechu była raczej podobna. Pierwszy po wysłuchaniu, powiedział: Adam, jak ty bardzo kochasz Jezus… Miłe, co? Czułem się dopieszczony i doceniony do granic możliwości jak moja kotka na ciepłym kaloryferze. Jednak przy kolejnej spowiedzi z ust innego kapłana usłyszałem takie słowa: Adam, czy ty wierzysz w Boga? No właśnie, czy ja wierzę, czy tylko gadam o wierze.

Gdyby w tej chwili powtórnie przyszedł Chrystus na ziemie, czy zostałbym zabrany do Jego domu jak te panny mądre (por. Mt 25, 1-13) czy raczej zostałbym za drzwiami jak te głupie, które przecież wiedziały co należy zrobić, miały na to czas i środki, ale najzwyczajniej w świecie zlekceważyły to wszystko nie dbając o należyte przygotowanie swoich lamp na przyjście pana młodego. Czy Syn Człowieczy znajdzie we mnie wiarę gdy przyjdzie lub gdy ja zostanę wezwany przed Jego oblicze?

Pytanie z dzisiejszej Ewangelii nie odnoszę do obecnej sytuacji, gdzie mamy jakby modę na apostazję. Nie myślę tu nawet (chociaż bardzo z tego powodu cierpię) o ponad 80% młodych ludzi ze szkół średnich z Wrocławia, którzy wypisali się z katechezy. Zadaję sobie pytanie: czy ja jestem człowiekiem wierzącym?

Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie (we mnie) wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?

PS. Dziękuję Robertowi za nowe logo soS