słowo o Słowie (soS): Jr 20, 9
Są dni, gdy czytania trafiają idealnie w punkt, bo taka jest sytuacja życiowa albo dają odpowiedź na nurtujące pytania. Gdy pochyliłem się nad pierwszym czytaniem, odniosłem wrażenie, jakby ów tekst był napisany do mnie. Oczywiście nie stawiam się w roli proroka i to takiego jak Jeremiasz, ale nie trzeba być prorokiem, by również przeżywać wiarę i mieć z nią związane różnorakie rozterki. Tylko ludzie, dla których wiara nic nie znaczy, nie doświadczają żądnych z nią związanych wątpliwości, smutków i radości. Wiara jest procesem dynamicznym. To dar, który chociaż piękny, wymaga pielęgnacji i troski. Tutaj nie ma urlopów, zwolnień czy wakacji “od”. Jeśli wierzę, to w każdej chwili. Nie istnieją sytuacje, gdy zasady wynikające z wiary nie obowiązują. Oczywiście mówiąc o wierze mam na myśli coś więcej niż tylko dogmaty, zasady moralne czy wspólnotę ludzi wierzących. To wszystko jest ważne, ale pod warunkiem, że wynika z osobistej więzi z Chrystusem, a tę rozwija się poprzez życie modlitewne. Jak mawiał św. J. Escrivá:
“Jest tylko jeden sposób wzrastania w zażyłości z Bogiem i w ufności do Niego — spotkanie z Nim na modlitwie, rozmowa z Nim, bezpośrednie okazywanie Mu swoich uczuć” („Przyjaciele Boga”, 294)
Zatem mówiąc o wierze odnoszę się szeroko do tematu. Mam na myśli nie tylko pogłębianie wiedzy o Bogu, co jest ważne, ale również cierpliwe trwanie na modlitwie, zasłuchanie się w Niego i adorowanie Go. To w sumie dość podobny proces jak w budowaniu związku z drugim człowiekiem. Jeśli już doświadczymy osławionego działania “motylków szalejących w brzuchu” (co za idiotyczne porównanie), to chcemy wiedzieć i przebywać jak najwięcej z osobą, która jest sprawcą naszych gastrycznych problemów. Co jednak ważne proces ten nie może kończyć się wielkim finałem na ślubnym kobiercu. To początek prawdziwej walki o związek. Dlatego widzę tu pewną analogię. Nie możemy założyć, że skoro Bóg nas kocha, co jest prawdą, to zwolnieni jesteśmy z wszelkich starań. Należy postawić pytanie: kim dla nas jest Bóg? A to już zależne jest od naszego wysiłku.
Dziś Jeremiasz zrobił mi dzień. Przez pewien czas miałem przerwę w działalności katechetycznej. Chociaż podjąłem się innej pracy, która wymagała sporo zaangażowania, wciąż czułem ogromny niepokój. Ilekroć zdarzyło mi się z kimś rozmawiać o wierze, coś we mnie krzyczało z radości. Zwyczajnie tęskniłem za tym, co robiłem ponad dwadzieścia lat. Nie da się tego wyrazić słowami. To niesamowity zaszczyt móc mówić o Bogu innym ludziom. Pomijam tu predyspozycje do tej posługi, bo to indywidualna sprawa, ale lepiej robić to nawet nieudolnie, niż siedzieć bezczynnie i narzekać, że w Kościele jest źle, że młodzi wypierają się wiary. Powiem tak: jeśli uważasz, że potrafisz lepiej, zapraszam, bo katechetów wciąż brakuje.
Wypada w tym miejscu odnieść się do słów Jeremiasza, które skłoniły mnie do tego wpisu. Pisząc je doświadczał licznych ataków, bo wypominał i piętnował liczne wypaczenia swoich rodaków względem Boga. Głosił to czego chciał od niego Bóg, ale nie spotkało się to z przyjaznym przyjęciem otoczenia. Może wtedy pojawiła się pokusa, by się wycofać. Był jednak wierny Bogu i uczciwy wobec Niego, dlatego napisał takie piękne słowa:
“I powiedziałem sobie: Nie będę Go już wspominał
ani mówił w Jego imię!
Ale wtedy zaczął trawić moje serce jakby ogień,
nurtujący w moim ciele.
Czyniłem wysiłki, by go stłumić,
lecz nie potrafiłem” (20, 9)
Jeremiasz potrafił perfekcyjnie wyrazić, to co nurtowało mnie przez cały czas. Zadziwiające jest, że mimo kilku tysięcy lat różnicy, wciąż mamy podobne doświadczenia na drodze wiary. Postęp, technologia czy inne osiągnięcia – chociaż przydatne – nie zmieniają sposobu przeżywania w jaki realizujemy się na drodze wiary. Ludzie przez wieki borykali się z podobnymi trudnościami w wypełnianiu powołania do świętości. Zmianie nie uległy również metody rozprzestrzeniania się wiary. Nadal głoszenie i osobiste świadectwo są kanałami, którymi docieramy z przekazem Ewangelii do każdego człowieka. Ważne, czy mam w sobie pragnienie dzielenia się wiarą z innymi. Jeśli katolik nie odczuwa takiej potrzeby, to jak to o nim świadczy? To chyba ów ogień trawiący moje serce skłonił mnie do powrotu do szkoły. Czy robię dobrze? Ufam, że tak, a ocenę zostawiam Bogu.