słowo o Słowie (soS): Iz 35, 1-10

07 grudnia 2020

„Powiedzcie małodusznym:
«Odwagi! Nie bójcie się!
Oto wasz Bóg, oto – pomsta;
przychodzi Boża odpłata;
On sam przychodzi, by zbawić was»” (Iz 35, 4)

Poruszyło mnie dzisiejsze pierwsze czytanie. Ileż w słowach proroka Izajasza pozytywnych emocji i nadziei. Szczególnie mocno owa wizja brzmi w obecnej sytuacji, gdy każdy niezależnie od tego, czy wierzy w pandemię czy nie, odczuwa jej negatywne skutki. Gdy boimy się drugiego człowieka jako potencjalnego nosiciela niebezpiecznej choroby, gdy tęsknimy za bliskimi, za zwykłym ludzkim gestem podania ręki czy przytulenia, gdy samotność staje się czymś przerażającym, wizja proroka, staje się jak woda spadająca na wyschniętą glebę. Daje nam poczucie, że to nie koniec, że jest Ktoś, kto potrafi to odmienić, Kto swą wolą podtrzymuje losy świata. I nie chodzi tu o uczynienie raju na ziemi, bo ten poczynając od grzechu pierwszych ludzi, nigdy nie był w naszym zasięgu. Jesteśmy powołani do czegoś większego. Tu na ziemi możemy doświadczać jedynie namiastki szczęścia, które dopiero przed nami. Czy wierzysz w to?

W świecie, gdzie ludzie dumni są ze swych grzechów, gdzie na naszych oczach wykuwa się nowe tablice dekalogu, który stawia w centrum wszechświata stworzenie, a nie Stwórcę, łatwo ulec zmęczeniu, utracić nadzieję, że jest inna rzeczywistość. To właśnie grzech jest największą plagę ludzkości. Można odnieść wrażenie, że jesteśmy niczym jakiś relikt przeszłości, z naszym umiłowaniem Boga, prawdy, piękna i dobra. Można pomyśleć, że nie mamy nic do zaoferowania światu, łaknącemu tanich świecidełek i sztucznych uśmiechów niczym z reklam świątecznych. Tylko czy owa „światłość” otaczającego nas świata i wyreżyserowane uśmiechy, mają cokolwiek wspólnego z prawdą? Iluż naszych braci i sióstr, dało się na to nabrać. Godzimy się na świat sterylny od Boga. Paradoks, że w swej komercyjnej pazerności ludzie zawłaszczyli nawet to, co należy do Boga. Czyż nie mamy świąt, bez Boga? Życzenia neutralne poglądowo, kartki świąteczne zgodne z obowiązującą poprawnością polityczną. To jak obchodzenie urodzin bez solenizanta. I choć dla jednych jestem zbyt młody, a dla drugich za stary, to jednak z perspektywy czasu, widzę postępującą chorobę toczącą ludzi Kościoła, którzy dali się zwieść owej pokusie odczuwania zadowolenia z byle czego. Widzę to i wiem o tym, gdyż sam przez wiele lat byłem piewcą łatwego Katolicyzmu. Mógłbym powiedzieć, że tak zostałem uformowany, ale czy jestem tu bez winy? Czy nie odczuwałem niepokoju i podejrzliwości, że to wszystko jest zbyt powierzchowne, łatwe i wygodne?

Tak, była to duchowa pustynia. A dziś czytając słowa Izajasza, uświadamiam sobie, że jest dla mnie nadzieja, że może być inaczej. I chociaż owa przemiana myślenia nie postępuje tak szybko, jakbym chciał, to jednak samo oczekiwanie natychmiastowych rezultatów, jest przecież pozostałością po „bezdusznej duchowości”, gdzie ofiarowano dreszczyk religijny tu i teraz – natychmiast. Nawet w dzisiejszej Ewangelii, gdy czytamy o tym, z jaką determinacją proszono o uzdrowienia sparaliżowanego, łatwo ulec rozczarowaniu, gdy słyszymy, że Jezus „tylko” odpuścił mu grzechy. To przekonanie rodzi się stąd, że prawdziwego szczęścia upatrujemy w zdrowiu i pomyślności tu, na ziemi. Chrystus dokonał największego cudu odpuszczając mu grzechy czyli uzdrawiając go wewnętrznie. Natomiast wielu z nas oczekuje duchowych fajerwerków, szukając coraz to nowych form pobudzania religijnego i jednorazowych strzałów adrenaliny pobożności, podczas gdy w rzeczywistości droga wiodąca do Boga, jest długa, trudna i wyboista (por. Mt 7, 13-14).

Musiało upłynąć wiele czasu, bym to pojął. Zaczynam rozumieć i doceniać religijność dnia powszedniego, z niezliczoną ilością aktów strzelistych słanych w kierunku nieba, szmerem przesuwanych paciorków różańca, skruchą przy podejściu do krat konfesjonału i trudem pochylania się nas Słowem Bożym. Cóż, dopóki dany nam jest czas pobytu na ziemi, mamy szanse. Na zakończenie pozwolę sobie zacytować piękną modlitwę o stałą wytrwałość w pobożności:

„Boże Przedwieczny! Panie! Ojcze mój! Ty jesteś całem dobrem mojem! i czymże jestem, abym śmiał przemawiać do Ciebie? Znam, iż jestem najuboższy z sług Twoich, lichym prochem; uboższym nierównie i godniejszym pogardy, niż sam czuć i wyznać mogę. I przetoż, Panie, nie w zasługach moich, ale tylko w ojcowskiem miłosierdziu Twojem, całą moją ufność pokładam. Ty wszystko możesz, wszystkiego udzielasz, napełniasz wszystko, grzesznika tylko zostawując próżnym. Pomnij, Panie, na miłosierdzie  Twoje, a napełń serce moje łaską Twoją, abym Cię godnie i statecznie uwielbiał. Nie odwracaj Oblicza Twego ode mnie, nie usuwaj pociechy Twojej, aby dusza moja nie stała się względem Ciebie, jako ziemia bez wody. Ucz mię, Panie, jak mam się modlić, aby modlitwa moja, jako wonność kadzenia, wstąpiła przed Oblicze Twoje; abym nie tylko usty i słowami, ale sercem i uczynkami, cześć Tobie i chwałę oddawał. Ucz mię, Panie, pełnić wolę Twoję; ucz godnie i pokornie z Tobą przestwać, i o to jedynie Cię prosić, co sam wiesz, że mi najwięcej do zbawienia potrzebne, a racz mi to udzielić, o Boże! Przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego. Amen”