słowo o SŁOWIE (soS): Łk 10, 21

01 grudnia 2020

„W tej właśnie chwili Jezus rozradował się w Duchu Świętym i rzekł: «Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie” (Łk 10, 21)

Wciąż słyszę: a jakie dowody mają katolicy na istnienie Boga? Skąd wiecie, że konkretnie te księgi tworzą Pismo Święte? Czy na pewno Matka Boża objawiła się w Fatimie? A może stygmaty o. Pio to jedno wielkie oszustwo Kościoła? Cóż, nawet gdyby udało się odpowiedzieć na te i inne pytania, pojawią się następne, bo jeśli ktoś szuka argumentu, by siebie postawić w miejscu Boga, żadna odpowiedź nie będzie satysfakcjonująca. Przypomina to często dyskusję w szkole, gdzie ktoś z klasy zadaje pytanie, na które odpowiadam przez dłuższą chwilę, po czym inna osoba zadaje dokładnie to samo pytanie i nie wiem, czy oni tak na serio, czy robią sobie ze mnie jakieś śmieszki, a może po prostu pytają i nie są zainteresowani odpowiedzią. Też tak robiłem w szkole czy uczelni. Pytaliśmy wykładowcę tyko dlatego, że chcieliśmy uniknąć pytania lub mieć czas dla siebie. Jednak odpowiadać (jeśli się da) należy, bo kto wie kiedy Bóg znajdzie drogę do czyjegoś zatwardziałego serca.

Pytania powinny być wstępem do zmiany. Cóż z tego, że przegadało się całą noc, a rankiem niczego się nie zmieniło w swoim życiu. Niektórzy określają to mianem czczej gadaniny. Ileż słów na marne wypowiadamy? A Chrystus przestrzegał, że z „każdego bezużytecznego słowa, które wypowiedzą ludzie, zdadzą sprawę w dzień sądu” (Mt 12, 36). I tu przykładem są małe dzieci. Wiele razy widziałem jak dziecko pytało jak coś zrobić, po czym przystępowało do próby mówiąc rodzicom czy starszemu rodzeństwu „ja sama”. W ich przypadku odpowiedź prowokuje chęć działania. My natomiast obrośliśmy w grubą warstwę swoich opinii niczym w tłuszcz uniemożliwiający zmianę ku lepszemu. Słyszymy, że koniecznie musimy coś zrobić, by ratować swoją wiarę, związek czy resztki zdrowia. Przytakujemy i nadal nic nie robimy.

Dziś, gdy nawet wielu kapłanów balansuje na krawędzi herezji, można brać przykład z tych prostych ludzi, którzy może nie kończyli wieloletnich studiów, ale wiernie trwają przy Chrystusie. Jakże chciałbym mieć wiarę pewnej starszej pani z mojej parafii, która podczas wiosennego zakazu sprawowani liturgii w naszej diecezji, przychodziła jak zwykle na pierwszą poranną Mszę i przytulona do krzyża misyjnego modliła się w ciszy. Według mądrego, roztropnego świata jej postawa byłaby nazwana głupotą. A może to właśnie jest świętość?