Rozdroża wiary

25 marca 2025

Przed wielu laty na zajęciach z fotografii, pewien wykładowca powiedział nam, że jeśli zrobi się zdjęcie portretowe, to można przekonać się o tym, że nasza twarz nie jest symetryczna. Nie wiem, czy to prawda, bo na swojej facjacie nie jestem w stanie zrobić takiego eksperymentu, gdyż przed wielu laty miałem porażenie nerwu twarzowego i wyglądam jak nieco łagodniejsza wersja Jokera. Załóżmy, że tak jest, bo w końcu chyba gość nas nie wkręcał. Co by nie było, pasuje to do mojej obecnej sytuacji. Stanąłem na rozdrożu wiary.

Jeśli ktoś zagląda na mojego bloga, mógł zauważyć, że od pewnego czasu mniej pisze niejako od siebie, a bardziej skupiam się np. na żywotach świętych czy zamieszczaniu moich tekstów, które drukowane są w czasopiśmie „Głos o. Pio”. Czy to oznacza, że już się wystrzelałem tematycznie? W żadnym wypadku. To raczej rezultat sytuacji, w jakiej się znalazłem. Mógłbym użyć sformułowania św. Pawła, że „z dwóch stron doznaję nalegania”. Oczywiście jemu chodziło o pragnienie połączenia się z Chrystusem po śmierci z jednej strony, a pragnieniem służenia rodzącej się wspólnocie z drugiej strony. Ja takich dylematów na razie przynajmniej nie mam. Jestem na swoistym rozdrożu wiary. Można powiedzieć, że między tym, co było, a tym, co jest.

Przed wielu laty coś we mnie pękło i proces ów następuje. Z małej rysy, zrobiła się szczelina. Wydarzenie, które zainicjowała ten proces, był udział we Mszy trydenckiej. Papież Benedykt XVI przywrócił możliwość odprawiania Mszy Świętej w formie praktycznie niezmienionej przez kilkanaście wieków, aż do Soboru Watykańskiego II. Do udziału w niej zachęcił mnie zaprzyjaźniony kapłan.

Nie chodzi jednak o samą Mszę, bo jak pisał papież Benedykt XVI w liście do biskupów z okazji wydania „Summorum Pontificum”:

„Nie ma żadnej sprzeczności między jednym i drugim wydaniem Missale Romanum. W historii liturgii jest rozwój i postęp, ale bez żadnego rozłamu. To, co dla poprzednich pokoleń było święte, również dla nas pozostaje święte i wielkie, i nie może być nagle całkowicie zabronione albo uznane za szkodliwe. Nam wszystkim przynosi korzyść zachowywanie wartości, jakie wyrosły z wiary i z modlitwy Kościoła, oraz przyznanie im słusznego miejsca. Oczywiście, aby żyć w pełnej komunii, również kapłani wspólnot przywiązanych do dawnej formy nie mogą z zasady wykluczać celebracji według nowych ksiąg. Uznanie wartości i świętości nowego obrządku oraz jednoczesne całkowite jego odrzucenie byłoby niekonsekwencją”

Pamiętam kazanie kapłana odprawiającego Mszę w klasycznym rycie rzymskim, który wyraźnie podkreślił, że obie formy są kanoniczne i pobożne w nich uczestnictwo prowadzi do uświęcenia. I ta sprawa jest dla mnie jasna. Co mnie zatem powstrzymuje przed stałym uczestnictwem we mszy łacińskiej? Na pewno nie język, chociaż w łacinie nie jestem biegły. Nawet nie znając łaciny, można pobożnie uczestniczyć w liturgii, korzystając z mszalików lub modlitewników, które tekst Mszy Świętej mają rozpisane interlinearnie, w dwóch kolumnach w j. łacińskim i polskim. Msza trydencka różni się znacznie od tej, którą zna każdy katolik ze swojej parafii. Kapłani wykonują o wiele więcej gestów, jest również dużo milczenia, ale to wszystko pomaga na bardziej duchowe uczestnictwo. Nie muszę chyba nikogo przekonywać, że cisza sprzyja modlitwie i zgłębianiu tajemnic wiary.

Próbuję zrozumieć ową bogatą symbolikę, by móc lepiej uczestniczyć w Mszy Świętej. Zachwycający jest ów dialog kapłana z Bogiem. Jego skoncentrowanie na tym, co dzieje się na ołtarzu sprawia, że człowiek nie czuje się jedynie biernym uczestnikiem swoistego religijnego widowiska, ale wchodzi niejako w ów dialog między niebem a ziemią. Zdaję sobie sprawę, że opisuję to bardzo nieudolnie, ale próbuję ubrać w słowa coś, co przekracza moje możliwości poznawcze. Wielką pomocą są liczne publikacje czy strony internetowe, które poświęcone są tej tematyce.

Jednak oprócz samej liturgii mamy również do czynienia z całych dorobkiem teologiczno-filozoficznym poprzednich wieków. W tej materii różnice są dosyć rażące. Coraz wyraźniej widać wpływy protestantyzmu czy religii niechrześcijańskich na obecne nauczanie Kościoła, co stoi w sprzeczności z tym, co katolicy głosili jeszcze kilkadziesiąt lat temu. To wszystko powoduje moje rozbicie. Jestem katolikiem i pragnę nim być. Jestem również katechetą i zdaję sobie sprawę z odpowiedzialności, jaką na mnie nakłada ta posługa. Owe zmiany są tłumaczone przez ich zwolenników zmiennością realiów czasowych, wymaganiami i postulatami samych wiernych czy wręcz towarzyszeniem Ducha Świętego. Zdumiewa jednak fakt, że każde środowisko jest obecnie słuchane w Kościele (nawet te jawnie przeciwne Ewangelii) z pominięciem katolików tzw. tradycyjnych. I coś mi tu nie pasuje. Mam nie wierzyć tym, którzy są wierni, a wsłuchiwać się w głos tych, którzy wiarą nie żyją, bo jaki cel miało zapraszanie do Papieskiej Akademii Życia zdeklarowanego zwolennika aborcji, Nigela Biggara, anglikańskiego, profesora teologii moralnej i duszpasterskiej na Uniwersytecie w Oksfordzie? Tematów i pytań jest całkiem sporo. Jak chociażby możliwość przyjmowania Komunii Świętej na rękę, czy udzielanie jej protestantom jak to ma miejsce w Europie Zachodniej, czy kwestia stawiania znaku równości między wiarą katolicką a innymi religiami. Mam prawo być zagubiony i skołowany, chociaż i tak jest w lepszej sytuacji od wielu katolików, ponieważ miałem przywilej studiowania teologii i filozofii. Jedno jest pewne, że w sprawach spornych dwie strony nie mogą mieć racji jednocześnie.

Obecny czas jest dla mnie chwilą poświęconą na zadawanie pytań i rozeznawanie. Jestem Bogu wdzięczny za łaskę wiary i możliwość przynależności do Kościoła Katolickiego. Nie chcę zmarnować skarbu, który otrzymałem na chrzcie świętym, dlatego pragnę się trzymać prawdy przekazywanej przez wieki w Objawieniu Bożym. Jeśli ktoś pragnie mi pomóc, chętnie skorzystam. Ważne bym w tym procesie poszukiwań był uczciwy i miał odwagę podążyć za prawdą.