Poobijany ale zdeterminowany
Ileż to razy słyszałem, że sport to zdrowie… Wziąłem się ostro za siebie, bo kilogramów przybywa szybciej niż lat. Dzięki pomocy dobrego znajomego, zrobiłem sobie w garażu podręczną siłownię. Na dietach się nie znam, po prostu mniej jem i to wszystko. Kiedyś już próbowałem coś zrobić z moimi 30 kg z przodu, ale skończyło się jakimś urazem na siłowni, co dało mi popalić na kilka miesięcy. Teraz nadszedł czas powrotu do aktywności fizycznej, bo człek jest tak skonstruowany, że jak nie pobiega, czy to za mamutem, czy kawałkiem blachy zwanym medalem, szybko zarasta tłuszczem i staje się łatwym łupem dla innego zwierza lub chorób cywilizacyjnych.
Cóż, skoro dobry Bóg dał mi piękne ciało, to trza się za siebie zabrać, by kiedyś stanąć przed Nim i zdać relacje m.in. z szacunku do siebie i odpowiedzialności za łaskę zdrowia. Ileż z tego, co dziś mi „szczyka”, trzeszczy i niedomaga jest wynikiem moich zaniedbań, a ile wieku, to jeden Pan raczy wiedzieć. Jednak skoro wielu moich znajomych, którzy metrykalnie mi dorównują, wzięło się za siebie i dziś liczą zaliczone maratony czy szczyty, potrafiło pokonać swoje słabości, to czemu i nie ja…
Oczywiście nie jestem zwolennikiem maniakalnego uprawiania sportu. Co przez to rozumie? Takie zaangażowanie, które na dalszy plan spycha Boga czy rodzinę. Jestem za kompleksowym rozwojem. Człowiek to dusza i ciało, a co za tym idzie obie te sfery potrzebują równego traktowania. Znam księży czy mężów i ojców, którzy zaniedbują swoje obowiązki, bo najpierw muszą zaliczyć kilka kilometrów biegając lub na rowerze. Ale z drugiej strony mogę postawić siebie, czyli katechetę, który mówi o odpowiedzialności za swoje życie, a jedyną trasę jaką zalicza, to tę między lodówką i fotelem.
Nawet Objawienie daje nam sportowe odniesienia opisując zmagania w wierze:
„W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary ustrzegłem” (2 Tm 4, 7)
oraz
„I my zatem mając dokoła siebie takie mnóstwo świadków, odłożywszy wszelki ciężar, [a przede wszystkim] grzech, który nas łatwo zwodzi, winniśmy wytrwale biec w wyznaczonych nam zawodach. Patrzmy na Jezusa, który nam w wierze przewodzi i ją wydoskonala. On to zamiast radości, którą Mu obiecywano, przecierpiał krzyż, nie bacząc na [jego] hańbę, i zasiadł po prawicy tronu Boga” (Hbr 12, 1-2)
Motywacja jest odpowiednia, determinacja coraz większa, siniaków przybywa, ale wolę ten ból niż czuć się w swoim ciele o kilkadziesiąt lat starszy. Plan jest taki, by zejść z wagą poniżej trzycyfrowego wyniku, co od kilkudziesięciu lat nie udało mi się osiągnąć. Wierzę, że dam radę, a potencjalnych czytelników, proszę o krótką modlitwę w tej intencji, bym nie tylko dobił do upragnionego wyniku, ale nade wszystko, bym w odpowiednich proporcjach traktował sprawy Boże jak i rodzinne.
A na koniec coś muzycznie w moich klimatach: