Połowiczny sukces – 21,74 km
Plan był taki, by po północy 1 stycznia rozpocząć bieg na dystansie półmaratonu, co dla kogoś, kto truchta od czerwca, byłoby i tak sporym osiągnięciem. Zmodyfikowałem nieco ów plan, bo okazało się, że w chorzowskim parku organizowany jest 1 stycznia w samo południe, bieg „CYBORG”. Rozwiązanie jest wprost wymarzone. Czas na bieg to 6 godzin i można biegać do woli. Minimalny dystans, to nieco ponad 7 km, ale jeśli ktoś chce może biegać maraton, a nawet więcej. Nie ma blokady, że zdeklarowałeś się na 14 km, a sił starcza ci na jedno kółko i grozi ci dyskwalifikacja.
Ponoć w tym roku organizatorzy odwrócili trasę biegu, co na pewno bardzo mi ułatwiło podjęcie wyzwania. Powiedziałem mojej żonie, że uczynili tak, po przeanalizowaniu naszych tras na Endomondo i chcieli nam dać fory. Atmosfera byłą fantastyczna. Ekipa obsługująca bieg, tryskała entuzjazmem, a organizacja jak na moje wymagania była na ocenę celującą. Oczywiście nie mam ani dużego doświadczenia, ani odpowiedniego materiału porównawczego, ale byłem zachwycony każdym detalem. Do tego pogoda była wprost wymarzona i sprawiała, że nie chciało się kończyć biegania.
Pojechaliśmy w czwórką. Dziewczyny: Iwonka, moja żonka. Początkująca biegaczka, która nie ma w zwyczaju rezygnować z raz obranego celu. nie wiem, jak to z nią będzie, gdy zacznie biegać dłuższe dystanse, ale drżyjcie ultramaratończycy. Bieganie sprawia jej wielką frajdę, co przekłada się na codzienne i prozaiczne sprawy. Druga dama, to jej bliźniaczka Ania. Ona preferuje maszerowanie z kijkami, co zwie się nordic walking. Raz nawet wywalczyła podium, co czyni ją w naszej ekipie faworytką. Uporem nie ustępuje swojej siostrze, a że zasmakowała sukcesu, czyni z niej bardzo wytrwałą zawodniczką.
Teraz męska część naszego zespołu. Oczywiście na pierwszym miejscu człowiek, który zasmakował niejednego batona energetycznego czyli Jacek. To taki mój osobisty trener. Jeśli ktoś chciałby rozpocząć bieganie, polecam jego towarzystwo (za odpłatą go odstąpię), bo z pochodzenia góral, czyli sił ma sporo i jest świetnym gawędziarzem. Potrafi umilić opowieściami każdy bieg, dzięki czemu towarzystwo nie odczuwa zmęczenia i nie liczy dystansu. Przygotowuje się na maratony i ultramaratony i wiem, że jeśli zdrowia mu starczy, na pewno zrealizuje swe plany, bo to ten typ człowieka, że jak do czegoś przykłada rękę, to zawsze dopnie swego i zrobi to najlepiej jak potrafi. Jednak tu nie będę opisywał jego innych pasji i umiejętności, niech wystarczy, że podkreślę jego zdolności dopingujące.
Podczas dzisiejszego biegu spotkałem również bardzo ciekawego człowieka. Tuż po rozpoczęciu drugiego kółka wymija mnie (a jakże) człowiek, który bez oznak zmęczenia, z uśmiechem od ucha do ucha biegnie i nuci sobie pod nosem. Nie powiem, zaskoczyło mnie to. Ja tu walczę o życie, a ktoś na maksymalnym luzie mnie wyprzedza. Zagadałem nieśmiało, choć przekonałem się, że biegacze to w zdecydowanej większości bardzo otwarci ludzie i tak poznałem Marcina. Dostosował swą prędkość do mnie, czyli poważnie zwolnił i rozpoczęła się nasza rozmowa. Cóż to było za spotkanie… Okazało się, że zaliczył już więcej biegów niż mam lat, w tym sporo ultramaratonów. Zasłuchałem się tak, że zapomniałem o zmęczeniu i dopiero tuż przed ukończeniem drugiego kółka (14 km), stwierdziłem nieśmiało, że zastanawiałem się dziś na przebiegnięciem półmaratonu, na co Marcin wypalił, że co stoi na przeszkodzie, by zrobić to dziś. Tak mnie wkręcił, że postanowiłem kontynuować walkę o wymarzony wynik. Czyż można zacząć lepiej Nowy Rok? Wspomniałem mu, że żonka mnie wspiera i czekam na mojego trenera Jacka, który jak się wkrótce okazało czekał na mnie z medalem na szyi, licząc, że zrobię tylko lub aż dwa okrążenia. Zaskoczyłem go i stwierdziłem, że chcę podjąć walkę i zrobić jeszcze jedną rundę, na co Jacek ucieszył się i postanowił przebiec się z nami, choć formalnie zakończył bieg. I niech ktoś mi powie, że biegacze to przewidywalni i nudni ludzie. Gdy zobaczyła mnie żona, która pokrzepiała się posiłkiem regeneracyjnej i usłyszała, że chcę zrobić półmaraton, krzyknęła do mnie:
„Pogieło cię?”
Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem, a Marcin powiedział, że wspominałem coś chyba wsparciu ze strony mojej małżonki.
Zachwyciło mnie, że dwóch gości, postanowiło towarzyszyć mi w biegu, bym doznać radości z pokonania pewnej granicy, która jeszcze kilka miesięcy temu była czymś niewyobrażalnie odległym, a dziś stało się faktem. Jestem im bardzo wdzięczny i wierzę, że stać mnie na powtórzenie, a może coś więcej…
Jako ilustracja muzyczna nie ma lepszego utworu, niż „Hymn” Luxtorpedy: