Oto ROZTOCZE
ULTRA ROZTOCZE, to jeden z tych biegów, w którym chce się wziąć udział zaraz po zobaczeniu filmowej zapowiedzi. Na końcu wpisu można zobaczyć przykład. Nie ma co jednak gadać o końcu, gdy na dobre się jeszcze nie zaczęło.
Zawsze uważałem, że maj to najpiękniejszy miesiąc w roku, a już na organizowanie biegów w terenie czy górach w szczególności. Nie pamiętam kto i kiedy poinformował mnie o biegu po tajemniczym Roztoczu. Wiedziałem, że Polska to piękny kraj i mało doceniany przez samych rodaków, ale to, co przygotowali organizatorzy pod względem wyznaczenia trasy, to prawdziwe mistrzostwo. Rzadko zapiera mi dech w piersi jakiś landszafcik, ale tu co chwila przystawałem i zbierałem szczękę z ziemi. Każdy znajdzie coś dla siebie. Lubisz dużo i szybko biegać, na Roztoczu śmigaj do woli. Chcesz po płaskim, proszę bardzo. A może coś bardziej w dół i górę, spokojnie znajdzie się trochę przewyższeń dla każdego. Może lubisz zamoczyć nóżki? Dają ku temu okazję, choć w tym roku słynne Bobrowisko można było przejść suchą nogą, z racji na utrzymującą się suszę. Lasy? Do woli i to w każdym wydaniu. Kaskady szumiącej rzeki, potoki, pomosty? Załatwione. Znajdzie się nawet dłuższy odcinek wśród pól, dla takich, co to lubią biegać w pełnym słońcu po otwartej przestrzeni. W końcu mają tu nawet kilka kilometrów asfalciku, by dopieścić mieszczuchów. A to wszystko w cudownym otoczeniu. Jednym zdanie: BIEG UNIWERSALNY! Gdybym miał wystawić jakieś noty, to zamiast wulgarnych gwiazdek, wstawiłbym w pięciostopniowej skali pięć przysłon (tak w nawiązaniu do logo mojego blogu)
Na podbój Roztocza wybrałem się z moją Żoneczką. Oboje mieliśmy raczej mgliste pojęcie, co zobaczymy i jak będzie. Biorąc pod uwagę filmy promujące sam bieg, byliśmy raczej ostrożni, wszak wiadomo, że reklama to jedno, a rzeczywistość to drugie. Tu jednak reklama, była słabsza niż to, co zastaliśmy. Potęga krajobrazu przeszła nasze najśmielsze plany. Baza w Krasnobrodzie okazała się strzałem w dziesiątkę. Plusem tej imprezy jest fakt, że każdego roku zmieniają się dystanse i lokalizacja mety wraz z biurem zawodów. Zatem nie ma mowy o rutynie. Generalnie to świetna okazja do zaprezentowania regionu i różnych ofert turystycznych. Nocleg u przesympatycznej p. Cecylii tuż nad urokliwym zalewem był świetnym pomysłem. Pokój jak wszystko wokół zadbane i czyste. Czegóż chcieć więcej? I jeśli w przyszłym roku (a taki mam plan) dane będzie znów pobiegać w tamtych rejonach, to nie wyobrażam sobie lepszej miejscówki. Generalnie ludzie bardzo życzliwi, uśmiechnięci i otwarci. I to nie tylko organizatorzy czy rewelacyjna grupa wolontariuszy, ale wszyscy, z którymi przyszło nam się spotkać, okazywali wielką serdeczność.
Mimo sporej odległości od Bytomia, trasa upłynęła nam szybko i bez zmęczenia. Zatem po rozpakowaniu postanowiliśmy się wybrać na zwiedzanie Zamościa. Żona nigdy tam nie była, a ja miałem mgliste wspomnienia z dzieciństwa majestatycznych murów obronnych i pięknego Rynku. I w sumie tu również nie byliśmy rozczarowani, chociaż spodziewaliśmy się czegoś więcej. W sumie może dużo nie widzieliśmy, bo najwięcej czasu spędziliśmy w kolejce na Poczcie, by wysłać kartkę z pozdrowieniami do przyjaciela. Może warto pomyśleć o tym, by w punkcie informacji turystycznej w Ratuszu, oprócz bogatej oferty kartek z Zamościa udostępnić również zakup znaczków pocztowych, bo Poczta Polska ma to do siebie, że raczej nie słynnie z szybkiej obsługi klientów. Szkoda, że nie mieliśmy więcej czasu na zwiedzanie, bo kilka miejsc wartych jest osobnej wizyty. Tym razem ograniczyliśmy się jedynie do spaceru po mieście, ale kto wie, może w przyszłości zabawiamy tam dłużej…
Od godziny siedemnastej ruszyło biuro zawodów. Na scenie gdzie rozstawiono stoliki było chwilowe zamieszanie, ale szybko korek biegaczy został rozładowany i mogliśmy cieszyć się pakietem startowym. Z gadżetów były w nim makaron (pyszny) i kapcie vel lacie. Fajny pomysł, ale ja osobiście marzyłem o możliwości zakupienia czapeczki, która była dodawana do pakietu w poprzedniej edycji. Gdybym miał wybór, wybrałbym czapeczkę. Kto wie, może ów wpis dojdzie do organizatorów i spełnią moje małe marzenie, bo wzór czapeczki był fantastyczny. Kapcie, chociaż kozackie, to jednak nie nadają się na chodzenie po mieście i chwalenia się z uczestnictwa. Mimo wszystko częściej chodzę po mieście w czapeczce niż w kapciach Godna uznania była również cała oprawa biegowa z dobrą muzyką, sklepikiem czy nawet pełnymi humoru reklamami firmy pogrzebowej, która wystawiła w kilku miejscach trasy swoje tabliczki dopingując uczestników. Jeden z przykładów zamieszczam obok. Lubię takie poczucie humoru i przyznać muszę, że wiele osób na trasie widząc owe tabliczki reagowało szczerym rozbawieniem mimo sporego zmęczenia. Mam dla nich ofertę hasła: BIEGIEM KU WIECZNOŚCI!!!
Następnego ranka autobusy rozwoziły wszystkich na linie startu. Początek mojej roztoczańskiej miał miejsce w miejscowości Oseredek. Starałem się nie liczyć kilometrów, a odliczać dystans punktami odżywczo-kontrolnymi, których na moim dystansie miało być 5. I tak zacząłem moja przygodę z Ultra Roztoczem. Z tego co wiem, choć pewności nie mam, organizator osobiście odprawiał każdą grupę, by kilka godzin później witać nas na mecie. Trasa od razu przypadła mi do gustu. Lasy, tereny podmokłe, zbiegi i podbiegi, a wszystko to przy akompaniamencie ptasich śpiewów. Można powiedzieć, że pierwsze kilkanaście kilometrów to poezja widoków. Wiele razy przystawałem, by delektować się widokami. Muszę przyznać, że Stwórca przyłożył się i popuścił wodzę swej bożej fantazji tworząc tamte rejony. Później, od miejscowości Susiec, skąd startowała moja Połowica, było sporo odkrytego terenu i odcinek z długim podejściem wzdłuż drogi, był chyba najmniej urokliwym odcinkiem. Po nim przez kilka kilometrów trasa wiodła między polami, co miało swój urok.
Na punktach odżywczych spory wybór jedzenia i picia. Oprócz tego uśmiechnięci wolontariusze bardzo chętni do niesienia wszelkiej pomocy. Akurat „paśniki” jak mawiają niektórzy biegacze nie mają dla mnie aż takiego znaczenia, bo należę do ludzi, którzy podczas biegania i po raczej dużo piją. Z reguły wmuszam w siebie jakieś ciasteczko lub kawałek banana, ale wiem, że każdy ma swój styl i znam takich, którzy lubią na punktach skosztować wszystkich specjałów. Zawsze boję się, że po zbytnim objadaniu czy eksperymentowaniu dopadnie mnie jakaś rewolucja żołądkowa, więc wolę ograniczać się tylko do płynów i pokarmów, które znam i wiem jak po nich reaguję. U wielu biegaczy widziałem skutki objadania się tym i owym. Biegunka lub odwodnienie, oznaczają najczęściej koniec imprezy i konieczność fatygowania służb medycznych, a lepiej żeby ci ostatni mieli jak najmniej do roboty, prawda?
Ukończyłem bieg z jedną z ostatnich lokat, ale ukończyłem. To akurat mnie nie boli i nie mam z tego powodu jakichkolwiek kompleksów. Dla mnie liczy się dobra zabawa, aktywnie spędzony czas i co najważniejsze walka ze swoimi słabościami. Tu było tego pod dostatkiem. A na końcu czekała na mnie wspaniała nagroda w osobie mojej uśmiechniętej i zadowolonej Żonki. Uwielbiam gdy jest z czegoś zadowolona. W chwili gdy do niej podbiegłem zobaczyłem w jej oczach, że i ona przepadła całkowicie na rzecz Roztocza, które roztoczyło przed nami swoje piękno. Uraczeni pysznym lokalnym piwem i regionalnym jedzeniem rozkoszowaliśmy się do wieczora atmosferą tego wspaniałego miejsca. Polecam każdemu ten bieg, bo każdy znajdzie tu coś dla siebie poczynając od dystansu, a kończąc na całej otoczce, która temu towarzyszyła. Trudno znaleźć mi jakikolwiek minus, no może poza jednym. Żałuję, że przepisałem się z najdłuższego dystansu na maraton, bo nie zobaczyłem wszystkiego.
Jeszcze raz wszystkim, którzy organizowali ten bieg, jak i tym, którzy nas gościli, bardzo dziękuję za wszystko czego mogliśmy doświadczyć. Ufam, że DO ZOBACZENIA ZA ROK!