On to najlepszy wybór
Gdy jako szesnastolatek rozpoczynałem swą przygodę z wiarą, naturalną koleją rzeczy sięgnąłem po tekst Pisma Świętego. Zaczytywałem się Ewangelią i z każdym akapitem odkrywałem, jak wspaniały jest Chrystus. Na białej ścianie nad łóżkiem wypisałem trzy najpiękniejsze wersety z Nowego Testamentu. Jeden z nich dotyczył właśnie przyjaźni, ponieważ głęboko we mnie tkwiło przeświadczenie, że jest ona więcej niż dobrą znajomością lub mieszkaniem z kimś pod jednym dachem, ale nie potrafiłem sprecyzować właściwie jej istoty.
I nagle bum! Moim oczom ukazał się następujący tekst: „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (J 15,13). Było to jak objawienie. Wiedziałem już, czym według Boga jest przyjaźń. Miałem plan na życie. Czy go zrealizowałem? Niestety nie…
Czy w moim życiu są osoby, które mogę nazwać przyjaciółmi? Tak. Czy kocham je, aż po oddanie życia? Do tej pory nie musiałem tego sprawdzać, ale obawiam się, że takiego egzaminu mógłbym nie zdać. Naturalnie, chciałbym kochać moich przyjaciół, tak jak Chrystus ukochał nas, swoich przyjaciół (por. J 15,14-15). Niestety, w naśladowaniu Jezusa nie jestem aż tak wprawiony. Jak zatem poznać, czy to już przyjaźń czy dobra znajomość? I znów miałem temat do przemyśleń.
W wielkim uproszczeniu stwierdzam, że przyjacielem jest ten, komu dla dla jego dobra potrafię (i mogę) powiedzieć nawet bolesną prawdę, jeśli postępuje źle, i który tak samo może postąpić wobec mnie. Czytałem, że według Jana XXIII najlepszym przyjacielem jest przyjaciel Boga. I coś w tym jest. Moja troska o przyjaciela nie ogranicza się tylko do dobra w wymiarze ziemskim, ale przede wszystkim wiecznym, bo pragnę nieba nie tylko dla siebie, ale i dla tych, których kocham. Zatem jeśli przyjaciel popełnia grzech i w nim trwa, gra toczy się o jego wieczność, więc nie mogę stać z boku i biernie się przyglądać, jak zmierza ku zatraceniu. Nawet gdybym miał go stracić – ponieważ moim upomnieniem wywołałbym gniew, w wyniku czego odrzuciłby moją przyjaźń – nie wolno mi się zawahać. Działa to oczywiście w obie strony. Tak właśnie pojmuję uczucie przyjaźni i tego oczekuję od tych, którzy uważają mnie za swego przyjaciela.
Każdy z nas popełnia błędy, ale jeśli nie ma u naszego boku osoby, która potrafi zło nazwać po imieniu, to nigdy nie doświadczyliśmy prawdziwej przyjaźni, a otaczaliby nas jedynie liczni schlebiacze i komplemenciarze. A już najgorzej, gdy nasi pseudoprzyjaciele utwierdzają nas w złu i zachęcają do takich wyborów. Weźmy pod rozwagę rozwody. Ponoć ich liczba z każdym rokiem wzrasta, ale ilu z tych, którzy obrali tę drogę, usłyszało od swoich przyjaciół, by dochowali swoich przyrzeczeń? Albo ilu młodych ludzi decydujących się na wspólne mieszkanie z ukochaną osobą bez ślubu kościelnego słyszy od swoich przyjaciół, że to droga wiodąca ku potępieniu? Jeśli boimy się komuś powiedzieć prawdę, to nigdy nie byliśmy jego przyjacielem.
Spójrzmy na Chrystusa. Nigdy nikogo nie skrzywdził i nie popełnił zła, a mimo to nikt w historii nie był tak nienawidzony i zwalczany jak On i Jego naśladowcy. Jezus mówi prawdę o każdym z nas. Nie powiem, że dzieje się to w sposób bezbolesny, ale skoro oddał za mnie życie, bym miał do Niego przystęp, muszę być dla Niego kimś ważnym, wyjątkowym i kochanym, jednym słowem: Jego przyjacielem. Tak, Chrystus to numer jeden wśród kandydatów na przyjaciół. Wybierz go bez lęku, a poprowadzi cię ku sobie, gdzie nie ma łez, cierpienia, samotności, kompleksów, strachu czy śmierci. Dziękuję Bogu za to, że obdarzył mnie przyjaciółmi, dla których On jest najważniejszy. Daje mi to poczucie, że pragną mojego największego dobra…
Tekst ukazał się piśmie „Głos o. Pio” (styczeń-luty 2023)