Obym miał serce…

11 czerwca 2021

Dziś przypada Uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa. Lecz co to znaczy dla mnie? Im więcej wpatruję się w to, co oferuje świat, czym żyją i o co walczą ludzie, tym trudniej mi zachować do tego jakiś dystans. Najczęściej coś się we mnie burzy i buntuje na obraz współczesnego oblicza świata. Nigdy bym nie przypuszczał, że wszystko zostanie wywrócone do góry nogami, że dobro, będzie nazywane złem, faszyzmem czy fundamentalizmem. Nie spodziewałem się, że ludzie dumni będą z grzechu, że prawem człowieka będą nazywali zagładę ludzi bezbronnych, że walczyć będą o prawa zwierząt, a odmawiać ich ludziom. Jedni w tym dopatrują się czasów ostatecznych, drudzy bagatelizują wszystkie te zmiany i mówią, że nie pierwszy to kryzys w historii, nie największy i nie ostatni… Cóż, chciałoby się powiedzieć, za apostołem, że:

„Przemija bowiem postać tego świata” 1Kor 7, 31

Obserwując historię, którą lubię zgłębiać dostrzegam, że z biegiem lat za nasze ludzkie błędy przychodzi płacić coraz większej ilości ludzi. Tak, w tej dziedzinie mamy spory „postęp”. I na to wszystko obchodzimy Uroczystość Serca Boga, przebitego serca Boga. Człowiek ma tę „moc”, że nawet Boga mógł zabić (za zgodą Tego ostatniego i tylko na chwilę). Przykre, że i dziś nie brakuje chętnych, by przebić to serce, gdyby tylko mieli ku temu okazję.

Co mówi mi widok serca przebitego za i przez moje grzechy? Im dłużej wpatruję się w rozdarty bok Jezusa, im więcej adoruję to serce otoczone koroną cierniową, tym bardziej czuję niejako ciepło ognia, który płonie wokół niego. To nie ogień zagłady, ale ogień ogromnej miłości do mnie, ogień który zdolny jest wypalić we mnie wszystko to, co mnie od Niego oddala. Jeśli tylko na to pozwolę. Każdy może zmieścić się w Jego sercu, jeśli tylko tego zechcesz. Na 33 wezwania w Litanii do Najświętszego Serca Pana Jezusa, nie ma żadnego, które wykluczałoby kogokolwiek, za to wiele jest takich, które podkreślają gotowość Chrystusa, do poniesienia nawet największej ofiary dla człowieka. Jakże pokrzepiająco brzmią słowa: „gorejące ognisko miłości”, „dla nieprawości naszych starte”, „cierpliwe i wielkiego miłosierdzia”, czy „życie i zmartwychwstanie nasze”.

Adorować Jego serce i nie zmieniać swego, jest rzeczą dalece niestosowną. Skoro Bóg ma tak wielkie serce dla każdego, to my, którzy przyjęliśmy chrzest winniśmy również starać się nie bronić innym, a wręcz zachęcać ich do ufnego zanurzenia się w Jego sercu. I już same nasuwają się wielkie słowa o głoszeniu tej prawdy wszystkim i wszędzie… Ale cóż to jest warte, gdy nie mamy serca dla tych, którzy są blisko. Jak mogę mówić, że pragnę głosić Go moim uczniom, kolegom i koleżankom w pracy, ludziom na ulicy i w sklepie, skoro nie głoszę Go moim bliskim? Jak mogę mówić o Jego miłości, skoro tak mało kocham tych, których Bóg postawił na mojej drodze, nie jako przeszkody, ale jako wielkie okazje, do wzrastania w miłości Boga.  Czy mam dla nich serce? Czy jestem gotów naśladować Chrystusa w tak szalonej miłości, by pozwolić sobie na przebicie tego serca przez rany, które ktoś może mi zadać i nadal kochać? Czy jakakolwiek rodzić, który przecież kocha swoje dziecko, marzył o tym, by dziecko się stoczyło w odmęty alkoholizmu, narkomanii czy wylądowało w więzieniu? Czy sam będąc wierzącym, pragnął by jego dziecko odrzuciło z pogardą Boga? Czy są kochający rodzice, którzy chcą by ich dziecko dopuściło się cudzołóstwa, było niewierne danym przed Bogiem obietnicom? Można mnożyć takie pytania, ale nie wierzę, by kochający matka lub ojciec tego właśnie chcieli. Skoro zwracamy się do Niego słowami „Ojcze nasz”, to jakiej mocy nabierają słowa z księgi proroka Izajasza:

„Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu,
ta, która kocha syna swego łona?
A nawet, gdyby ona zapomniała,
Ja nie zapomnę o tobie” (49, 15)

Panie, obym miał serce… Serce według serca Twego!