O wcieleniu inaczej
Choć od wielu lat nie jestem już w zakonie kapucynów, który opuściłem podczas nauki w seminarium, nadal żywię ogromną sympatię i szacunek do moich braci, bo wciąż tak o nich myślę. Cieszy mnie każde spotkanie i rozmowa z nimi. Generalnie całej mojej rodzinie serca biją szybciej na widok brązowego habitu ze szpiczastym kapturem. A i bracia traktują moich bliskich z podobną życzliwością jak mnie, za co Bogu niech będą dzięki.
Od opuszczenia klasztornych murów zdarzało mi się współpracować z braćmi na różnych polach. Przez wiele lat brałem udział Spotkaniu Młodych w Wołczynie jako pomocnik konferansjera. Jakby tego było mało, proszono mnie też kilka razy o wygłoszenie konferencji do młodzieży. Niestety, raz byłem zmuszony odmówić, co przyszło mi z wielkim trudem, ale chodziło o danie świadectwa na temat, o którym nie wiedziałem zbyt wiele.
Spotkanie z młodzieżą poświęcone było ojcostwu. Bracia chcieli, abym opowiedział o roli ojca, bo przecież mam dwie córki, a zatem w ich mniemaniu idealnie nadawałem się do tej konferencji. Kocham moje dzieci, to fakt, ale stawianie siebie jako wzoru ojca uznałem za przesadę. Oczywiście, chciałbym być tatą na miarę oczekiwań Boga, żony i moich córek. Jednak daleko mi do tego obrazu i każda ze wspomnianych osób mogłaby to potwierdzić. Chociaż nosiłem w sercu szczere pragnienie udziału w tej konferencji, obawiałem się, że moja opowieść o tym, jak wspaniale być ojcem, będzie miała tyle wspólnego z prawdą, co deklaracje większości polityków. Staram się podołać roli, ale robię to na wyczucie, ponieważ nie miałem odpowiedniego wzoru. Mógłbym zrzucić za to winę na mojego tatę, ale on stracił swojego ojca w wypadku w kopalni, gdy był nastolatkiem i musiał podjąć pracę, by utrzymać matkę i rodzeństwo. Zatem po latach, gdy założył własną rodzinę i pojawił się mój brat i ja, improwizował w roli rodzica.
Postępuję tak samo: działam spontanicznie i na wyczucie. Chcę dobrze, ale czasami wychodzi nie tak, jak powinno. Więcej nie wiem, niż wiem o tym, jak mądrze okazywać miłość, wyrozumiałość czy też karać (bo to też część wychowywania). Niestety, na wielu polach przegrywam ze światem, który wdziera się nachalnie niczym akwizytor ze swoją ofertą. Mój przekaz nie jest atrakcyjny (a często i wiarygodny), bo jak polemizować z wielkimi tego świata, którzy nazywają dobrem coś, co w rzeczywistości oznacza prostą drogę do zatracenia?… Naturalnie nie mam zamiaru się poddać. Moja żona i ja jesteśmy raczej skłonni oddać życie za nasze dzieci, niż pozwolić je komukolwiek deprawować.
Wiem, że we wszystkim powinienem być pierwszy. Jeśli chcę, by dzieci były uczciwe, sam muszę taki być; by sprzątały i pomagały w domu, wypada samemu dbać o czystość; by się modliły, powinienem modlić się każdego dnia. Oczywiście, w tym wszystkim nie chodzi o odgrywanie roli świętoszka czy czyścioszka. Dzieci nie są głupie i szybko odkryją każde zakłamanie i zwykłe pozerstwo, skutkiem czego odrzucą taki „przykład” z obrzydzeniem. Co jednak (i w jaki sposób) zrobić, by uświadomić moim nastolatkom, że życie nie polega na folgowaniu pragnieniom i postępowaniu zgodnie z ideą tego świata, która głosi: „róbta, co chceta”? Jak wygrać ze światem, w którym w rolę autorytetów wcielają się osoby uważające moralność za zwykły slogan bez głębszej treści? Wiem, że jest to możliwe, ale czasami mam problem z doborem odpowiednich środków i słów. Dlatego każdego dnia proszę Chrystusa, bym potrafił wcielić się w rolę męża, ojca, syna, przyjaciela katolika. Wcielić, czyli w moim mniemaniu rzeczywiście takim być, a nie udawać. Tak jak we Wcieleniu Chrystusa nie było żadnego udawania ani gry. Bóg stał się jednym z nas w każdym ludzkim doświadczeniu, od radości i smutku aż po śmierć, która jednak nie miała nad Nim panowania.
Można bez wątpienia tylko odgrywać jakąś rolę, by uzyskać doraźne korzyści. Można udawać super rodzica, a w rzeczywistości zaniedbywać swoje dzieci. Można grać dobrego współmałżonka i za wszelkie problemy, a nawet zdradę, winić drugą stronę. Można ubrać szaty dobrego katolika, by zdobyć poparcie wierzących, a później optować za zabijaniem nienarodzonych. Jednak nawet jeśli tu, na ziemi, uda nam się wszystkich zwieść, staniemy przecież kiedyś przed Tym, u którego nie ma kłamstwa, i zdamy sprawę z tego, czy i w jakim stopniu wcieliliśmy najlepszy plan na nasze życie – BOŻY plan.
Tekst ukazał się w piśmie “Głos o. Pio” (listopad/grudzień 2023)