Nielot
Od dłuższego czasu borykam się z brakiem polotu do pisania. Nie żeby świat coś na tym tracił, ale ja odczuwam brak tego czegoś. Zaliczam się do tej grupy ludzi, którzy pisanie uważają za pewną formę wyrażenia siebie i wyładowania nagromadzonych emocji. Nie mam ani wiedzy ani fantazji, by żyć z działalności pisarskiej, jednak co pewien czas odczuwam nieodpartą chęć spisania kilku słów. Z charakteru jestem dość impulsywny i w moim przypadku lepiej jest pisać niż mówić, bo mówię szybciej niż myślę a piszę tak szybko jak myślę.
Choć od dłuższego czasu odrzuca mnie od klawiatury, nie znaczy to, że nic mnie nie porusza, cieszy, śmieszy czy denerwuje. Jak mawia moja znajoma:
„Syfka wyciśniesz, lecz gena nie wydubiesz”
Natury swej nie zmienię. Mogę jedynie próbować nad nią panować. Wiele razy siadałem do pisania i przechodziło mi. Jak chociażby po przeczytaniu analizy sytuacji Kościoła w Polsce pewnego lewackiego publicysty o nazwisku Dębski, zatrudnionego na etacie przez jeden z portali. Napisał on, że jest zwolennikiem katolicyzmu w wydaniu papieża Franciszka, czy ks. Lemańskiego lub Bonieckiego. Oczywiście rzuca bluzgi na Kościół ten rydzykowsko-terlikowski i twierdzi, że młodzież wyjeżdża za granicę, bo ma dość panowania kleru w Polsce. Oto cytacik:
„Wyjeżdżają, bo nie chcą żyć w kraju katolickiego folkloru i obłudy, w którym każda zapyziała myśl, słowa każdego niedouczonego proboszcza są przyjmowane na kolanach przez polityków, urzędników, nauczycieli!”
Odnoszę wrażenie, że takie postacie, to jak mrożonki z epoki zimnej wojny odmrożone po latach. I miałem ochotę polemizować z jego bzdurnymi tezami o katechezie, in vitro… ale ręce mi opadły i przeszło mi. Ilość bredni była tak wielka, że ręce mi opadły. Chyba z wiekiem staję się zbyt łagodny. Jednak wciąż zastanawiam się kiedy papież zmienił katolicką doktrynę w sprawie in vitro czy innych kwestiach moralnych, skoro ów komentator tak za nim przepada…
Kusiło mnie, by ponabijać się z pewnej posłanki obozu władzy, która powodu emigracji młodych za granicę doszukuje się nie w winie Kościoła, ale w zwykłej ciekawości świata i dobrodziejstwie życia w RAJUNII. Albo pomysł, by walczyć z alkoholizmem przez podniesieni cen za alkohol. Tyle rzeczy się dzieje, a mi się jakoś nie chce tego komentować. Owa pisarska niemoc może być rezultatem przesilenia wiosennego, albo ocieplenia klimatu lub życia w depresji zapadającego się Śląska.
Niezależnie od tego co napiszę, najczęściej spotykam się z krytyką. Gdy wypowiadam się w kwestiach religijnych, jedni zarzucają mi fanatyzm religijny, a drudzy wytykają mi liberalizm w kwestiach dogmatów i moralności. Podobnie jest gdy wypowiadam się w kwestiach społecznych. Jedni twierdzą, że jestem (o zgrozo) lewakiem, a inni podejrzewają mnie o prawicowe lub faszystowskie sympatie.
I w sumie może coś być na rzeczy. Przez większość dotychczasowego życia wpajano mi do głowy lewactwo i umiłowanie chrześcijaństwa „postępowego i bezobjawowego”. Weźmy taką wiarę. Mój katolicyzm kształtował się podczas pontyfikatu Jana Pawła II. Nie należę do grona jego czcicieli, bo mam już swój ulubiony kanon świętych, ale z drugiej strony nie podzielam też jego krytyki. Nawróciłem się podczas jego posługi i najważniejsze (jak do tej pory) decyzje podjąłem właśnie wtedy. Chodzi raczej o zbieżność dat, a nie bezpośredni wpływ. Kościół, w którym wzrastałem był przesycony nowością ruchów ewangelizacyjnych i charyzmatycznych. Mówiono o świeżości, wiośnie i wietrzeniu Kościoła. Uczono mnie, że katolicyzm po wiekach marazmu, odrodził się po ostatnim Soborze. Jednak gdy patrzę na Europę zachodnią i tysiąc zamykanych kościołów w Holandii czy Francji, trudno oprzeć się przekonaniu, że ktoś mija się z prawdą. Skoro i oni (zbyt postępowi) i my (zbyt konserwatywnie) źle zrozumieliśmy ostatni Sobór, to kto pojął go prawidłowo?
Wciąż spotykam się ze wzajemną krytyką obu środowisk. Osobiście uważam, że to co stare, jest pewne i sprawdzone, a nowe pędy trzeba kontrolować, pielęgnować i przycinać. Wiara była i będzie czymś dynamicznym, ale nie da się głosić jakiegokolwiek systemu, jeśli odrzuci się całe wieki dorobku naszych poprzedników w drodze ku Bogu. Uczono mnie nowego i nowoczesnych form ewangelizowania. Byłem świadkiem wielu imprez w kościołach, wiele z nich sam organizowałem, jednak dziś wiem, że to była ślepa droga, bazowanie na emocjach bez jakiegokolwiek odniesienia do życia i pogłębienia wiary. Niestety muszę od nowa się formować i uczyć katolicyzmu, a mam kilkanaście wieków do nadrobienia.
To nie wstyd przyznać się do błędów. Wiele z tych rzeczy czyniłem w duchu autentycznego zapału ewangelizacyjnego. Jednak dziś refleksja jest raczej gorzka. Dlatego nie dziwię się, że napotykam krytykę. Ale douczę się i ufam, że dzięki łasce Chrystusa i przy pomocy świętego Kościoła, będę mógł się jeszcze przydać Jezusowi. Może nie jestem wybitnym teologiem, ale o Bogu wiem że, jest On ostatnim, który by mnie skreślił i za to niech będzie uwielbiony!