Nie taki zmywak straszny
Data 7 października to idealny czas na napisanie kilku słów na temat jednej z piękniejszych modlitw Kościoła Katolickiego. Właśnie tego dnia w 1571 stoczyły bitwę dwie ogromne floty. Turcy osmańscy starli się z flotą chrześcijańską zjednoczonej w tzw. Lidze Świętej. Chrześcijanie odnieśli wielkie zwycięstwo, a papież Pius V, ustanowił ten dzień świętem Matki Boskiej Różańcowej, ponieważ przed bitwą i w czasie jej trwania, w wielu kościołach wierni trwali na modlitwie różańcowej, prosząc Matkę Najświętszą o wstawiennictwo i ocalenie. O samym różańcu napisano chyba wszytko. Najwięksi święci, wypowiadali się na temat tego, jak prawidłowo odmawiać tę modlitwę, pisali piękne rozważania do każdej z tajemnic, a jakby tego było mało, papież Jan Paweł II rok 2002 ogłosił Rokiem Różańca Świętego, wydając z tej okazji List Apostolski „Rosarium Virginis Mariae”. Link do jego treści zostawię na końcu wpisu. Nie będę się silił na coś nowego, chociaż przyznaję, że jakiś czas temu po mózgownicy telepał mi się pomysł na powieść z różańcem w tle, ale któż by to czytał… Dziś chciałbym niejako dać świadectwo, czym jest ta modlitwa dla mnie.
Od początku mojego życia religijnego, czyli od nawrócenia w 1986 roku, różaniec stopniowo piął się w górę w moim rankingu ulubionych (jeśli można tak powiedzieć) modlitw. W młodości postrzegałem ów sznurek z paciorkami jako rekwizyt do zdjęć z okazji pierwszej Komunii Świętej oraz nieodzowny element torebek starszych pań. Jednak w miarę poznawania katolicyzmu, moja ocena tej formy modlitwy powoli ulegała zmianie. Odkryłem, że praktycznie wszyscy święci, których życiorysy tak mnie, fascynowały, odmawiali codziennie różaniec. To nie mógł być przypadek. Ktoś, kiedyś powiedział, że nie ma przypadków, są tylko znaki.
Początki były jednak trudne, gdyż modlitwa myślna zawsze sprawiała mi wielkie trudności, a trzeba wiedzieć, że różaniec nie polega na bezmyślnym „klepaniu” tzw. zdrowasiek, ale na rozważaniu poszczególnych tajemnic związanych z życiem Jezusa i Jego Matki. Nawet dziś, po wielu latach i po wielu tysiącach odmówionych różańców, nie jest łatwiej rozmyślać czy medytować. Mam chyba wbudowaną jakąś wadę, która utrudnia mi modlitwę myślną. Oczywiście w miarę możliwości staram się rozważać poszczególne tajemnice, ale zachwyca mnie samo przesuwanie paciorków i szeptanie imion Jezusa i Maryi. Biorąc pod uwagę gwałtowność mojego charakteru i łatwość popadania w złość z byle powodu, chyba lepiej, gdy z moich ust płynie nieustanna modlitwa różańcowa niż wyzwiska lub wulgaryzmy, prawda?
Jednak w pełni odkryłem tę modlitwę dzięki kilkuletniemu pobytowi w zakonie braci mniejszych kapucynów. Ogólnie osoby konsekrowane (zakonnice i zakonnicy), w ramach swoich codziennych wielu praktyk religijnych mają również obowiązek odmawiania różańca. Najpierw odmawiałem go z braćmi w ramach uczestnictwa w rekolekcjach powołaniowych, a później już jako członek wspólnoty franciszkańskiej. To nie przypadek, że bracia mają powieszony u paska różaniec i nie wahają się sięgać po niego. Modliłem się na nim nie tylko prywatnie, czy podczas nabożeństw październikowych w kościele, ale przy wielu innych okazjach. Weźmy takie mycie garów. W czasach gdy studiowałem teologię, samych kleryków w Krakowie było ponad setka, a to generuje sporo pracy w kuchni czy codziennym sprzątaniu wyznaczonego rejonu. Mycie naczyń, do dziś nie należy do moich ulubionych zajęć, ale wtedy było to spore wyzwanie. Przekonałem się jednak, że i to może być okazją do chwalenia Boga i modlenia się w różnych intencjach. Na zmywaku mieliśmy dwa duże dwukomorowe zlewy i między kranami bracia rozwiesili dziesiątkę różańca, którą odmawiano podczas mycia naczyń. Okazało się, że nie taki zmywak straszny jak się zdawało. Nawet dziś, gdy pichcę coś w kuchni na obiad, lubię powiesić na oknie dziesiątkę i odmawiać, bo spraw do omodlenia nie brakuje.
Chyba nie przesadzę, jeśli powiem, że od ponad trzydziestu lat, rytm mojego życia można mierzyć w skali odmawianych różańców. Nawet gdy nie mam różańca pod ręką, łapię się na tym, że odmawiam go na palcach. Jedne z najpiękniejszych wspomnień, to te, gdy usypiałem moje córki, gdy były malutkie i nie mogły zasnąć. Jedną ręką głaskałem je po głowie, a w drugiej przesuwałem paciorki różańca. Miałem nawet taki układ z Matką Najświętszą, że będę go odmawiał tak długo, aż dziecko nie zaśnie. Czasami była to nawet niecała dziesiątka, a czasami modliłem się kilka różańców, ale widocznie to było potrzebne komuś, komu Matka Boża chciał wyprosić o swego Syna jakieś łaski. Kto wie, może ostatnie słowa, jakie wypowiem przed śmiercią, będą właśnie modlitwą różańcową. Życzyłbym sobie tego, bo wierzę, że ostatecznie na imię dźwięk imienia Jezus, klęknie każdy człowiek i każde stworzenie: „Dlatego też Bóg Go nad wszystko wywyższył i darował Mu imię ponad wszelkie imię, aby na imię Jezusa zgięło się każde kolano istot niebieskich i ziemskich i podziemnych. I aby wszelki język wyznał, że Jezus Chrystus jest PANEM – ku chwale Boga Ojca” (Flp 2, 9-11).
Link do Listu Apostolskiego „Rosarium Virginis Mariae”: https://www.vatican.va/content/john-paul-ii/pl/apost_letters/2002/documents/hf_jp-ii_apl_20021016_rosarium-virginis-mariae.html