Niby ork, a jednak elf
Redakcja „Głosu o. Pio” zmówiła się chyba i proponuje tematy, na temat, których trudno mi się wypowiedzieć. Po śpiewie kościelnym przyszedł czas, na bycie liderem. Nigdy nie pełniłem żadnej funkcji kojarzonej z liderem. Nawet na boisku grając w piłkę byłem jedynie drobnym elementem drużyny i nigdy nie nosiłem opaski kapitana. Nie inaczej jest w życiu rodzinnym, gdzie raczej dla uniknięcia różnicy zdań wolę, gdy ostateczne decyzje zapadają za zgodą mojej szanownej małżonki. Mam raczej wyobrażenie na temat tego, jakie przymioty powinien posiadać lider, ale osobiście ich nie posiadam w takich ilościach, by aspirować do roli przewodnika stada. Poniżej spróbuję to wyjaśnić.
Tym razem zacznijmy od sceny filmowej. Mam na myśli dzieło wyreżyserowane przez Randalla Wallace`a „Byliśmy żołnierzami”, które opowiada prawdziwą historię amerykańskiego pułkownika Hala Moore`a, w tej roli Mel Gibson, który szkoli młodych oficerów przed wyjazdem na misję w Wietnamie. Uczy ich, że dobry oficer to ten, który jako pierwszy staje na polu bitwy i ostatni je opuszcza. I kiedy dochodzi do prawdziwej akcji, pułkownik Moore wyrusza ze swoimi żołnierzami i jako pierwszy stawia stopę na polu walki i jako ostatni wsiada do helikoptera po trzech dniach krwawej bitwy z przeważającymi siłami wietnamskimi. Warto tu podkreślić, że pułkownik był głęboko wierzącym katolikiem, mężem i ojcem sporej gromadki dzieci. Co może dziwić, wątek ten nie pominięto w filmie, bo z reguły katolicy w oczach twórców z Hollywood, to fanatyczni prostacy z dołów społecznych.
Ilekroć myślę o kierowniku duchowym, przywódcy czy ojcu rodziny, mam na myśli sceny z tego filmu. Chciałbym być takim ojcem i liderem, ale prawda jest taka, że daleko mi do takiego ideału. Kiedyś jeden z braci złożył wspaniałe świadectwo o swoim ojcu. Powiedział, że pozwalał kosztować mu życia. Kosztować, a nie zachłystnąć się nim. Towarzyszył mu w najważniejszych momentach, by nie tyle kontrolować i wyręczać syna, ale wspierać i ewentualnie doradzać. Dziś wielu rodziców, wychowawców i duszpasterzy nie interesuje się tymi, których Bóg powierzył ich pieczy. Wiem, że moje córki będą podejmowały samodzielne decyzje, ale chcę dać im poczucie, że im towarzyszę, że jestem gotowy im pomóc. Im będą starsze, tym bardziej będą odczuwały pragnienie niezależności. To normalny cykl, choć tak trudny dla obu stron. Pamiętam upomnienia mojego ojca górnika, który upominał mnie, że nie dbam o wiele rzeczy, bo zbyt łatwo je zdobywałem. Puszczałem to mimo uszu, ale zrozumiałem go, gdy sam poszedłem pracować w kopalni. Gdy wróciłem do domu po pierwszej dniówce, totalnie wymęczony, podszedłem do ojca siedzącego w fotelu i… przyklęknąłem na jedno kolano i pocałowałem go w dłoń dziękując za wszystko i przepraszając za moje zachowanie.
Miałem też to szczęście, że miałem kilku dobrych kierowników duchowych. Szkoda, że tak mało osób świeckich korzysta z dobrodziejstwa stałej współpracy z kapłanem w kwestiach rozwoju duchowego i tak mało kapłanów pragnie udzielać takiej posługi. Ci pierwsi żyją w przeświadczeniu, że sami sobie dadzą radę w rozwiązywaniu dylematów związanych z wiarą i moralnością, a ci ostatni jakby się bali przyjąć odpowiedzialność za kształtowanie i kierowanie postępami pojedynczego wiernego. Nie wahamy się korzystać z osobistego trenera, dietetyka, korepetytora, stylisty czy psychoterapeuty, a całkowicie zaniedbujemy rozwój naszej wiary. Może to wynik tego, że stali spowiednicy, nie pobierają opłat za tę posługę, a nic, co darmowe nie jest przez nas cenione. A może, zwyczajnie nie zależy nam na naszej wierze. Ludzie płacą wielkie kwoty, by na kozetkach w gabinetach psychoterapeutów mówić o swoich problemach, a lekceważą posługę kapłanów, którzy przecież działają nie tyle sami, ale z ustanowienia Bożego. Nie krytykuję tych pierwszych, ale można zaobserwować, że kiedy opustoszały konfesjonały, zapełniły się gabinety.
Osobiście unikam udzielania porad i wskazywania możliwych rozwiązań. I choć z urody przypominam bardziej orka, to jednak w kwestiach radzenie innym, zgadzam się z elfem Gildorem z „Władcy pierścień” Tolkiena, który tak odpowiedział jednemu z bohaterów tej powieści: „Elfowie rzadko udzielają niepotrzebnych rad, bo rada to niebezpieczny podarunek, nawet między Mędrcami, a każda może poniewczasie okazać się zła”. W radzeniu staram się być wstrzemięźliwy, ale w modlitwie w intencji tych, którzy powierzają mi swoje problemy jestem rozrzutny.