Namiastka nieba

20 lutego 2024

O wielu świętych mówi się, że byli mistykami, co nie sprawia, że są mi z tego powodu bliżsi. Na pewno nie należę do tego uprzywilejowanego grona katolików, którzy doświadczyli owego nadzwyczajnego stanu. Mistycyzm bowiem to skutek raczej działania Bożego niż ludzkiego. Oczywiście, człowiek odgrywa w nim pewną rolę, ale główny akcent leży po stronie Boga.

Historia Kościoła uświadamia nam, że niektórych ludzi Chrystus wybrał w szczególny sposób. Dlaczego? Nie pokuszę się o odpowiedź na to pytanie, bo zwyczajnie nie znam planów i intencji Nieba. Akceptuję taki stan rzeczy i nie odczuwam w sobie zazdrości, że nie mam takich czy innych nadzwyczajnych zdolności jak znani święci. Czy chciałbym przeżyć doświadczenie mistyczne? Może i tak, ale nie jest to dla mnie konieczne, więc nie spędza mi snu z powiek. W końcu Bóg zaprasza także mnie do wieczności w swoim towarzystwie, więc jeśli dzięki Niemu uda mi się dotrzeć kiedyś do nieba, będę miał całą wieczność na adorowanie Go i przebywanie z Nim. Zwyczajnie zachwyca mnie sam fakt, że niektórzy ludzie doświadczyli czegoś tak wzniosłego jak kontemplacja czy stany mistyczne. Byli tak bardzo otwarci na Jezusa, poświęcali wiele czasu na modlitwę i adorowanie Boga, że Ten dał im doświadczyć namiastki nieba na ziemi.

Jest jednak coś, czego zazdroszczę mistykom. To umiłowanie modlitwy i wytrwałość w niej. Ależ oni mieli pragnienie przebywania z Bogiem i to niezależnie od stanu, w jakim się znajdowali. Modlili się nie tylko wtedy, gdy czuli wewnętrznie bliskość Chrystusa, ale także podczas poczucia wypalenia i pustki duchowej. My (ja) często niestety uzależniamy modlitwę od stanów emocjonalnych i zwyczajnej ochoty. Łatwo zaś rezygnujemy z niej w obliczu znużenia, zmęczenia czy ogólnego powodzenia i poczucia samowystarczalności. Zatem nie chodzi o marzenie o stanach uniesień czy ekstaz, ale o zwyczajną pobożność. Codzienny pacierz bywa wymagający, bo modlitwa jest pewnym trudem.

Przypominam sobie, jak na początku mojej drogi zakonnej mieliśmy pierwsze spotkanie z medytacją. Po całym dniu pracy przy czyszczeniu klasztornego ogrodzenia zasiedliśmy w nagrzanej kaplicy umiejscowionej na poddaszu. Nasz przełożony wyjaśnił nam główne zasady chrześcijańskiego podejścia do medytacji, po czym podjęliśmy pierwszą próbę, która szybko uświadomiła mi, że nie mam zadatków na mistyka. Z relacji braci wiem, że po kilku minutach dał się słyszeć w kaplicy dziwny chrapliwy dźwięk niczym pompa, która zassała powietrze. Tak, to ja zacząłem chrapać w najlepsze. Mój sąsiad wbił mi łokieć pod żebra i po tym bolesnym przebudzeniu uświadomiłem sobie, że uśmiechy wokół nie były skierowane do mnie, tylko śmiano się ze mnie. Byłem zdruzgotany. Myślałem wtedy: skoro zasypiam na modlitwie, to co ja robię w zakonie, a szczególnie takim, w którym mistyków nie brakuje, że wspomnę tylko o Franciszku z Asyżu czy Ojcu Pio.

Mam jednak pewną ryzykowną hipotezę… Skoro miałem zamiar trwać na modlitwie, a ogarnął mnie sen, może zwyczajnie Bóg chciał, bym odpoczął? Przecież nie mam intencji uciąć sobie drzemki zawsze, ilekroć rozpoczynam modlitwę… Chociaż… Przywołam przykład z młodzieńczych lat, gdy jednocześnie pracowałem w kopalni i uczęszczałem do technikum wieczorowego. Miałem zwyczaj, że zawsze po nocnej zmianie w kopalni jechałem na chwilę modlitwy do kościoła. Tak się składało, że trafiałem na początek porannej mszy. Chciałem tylko na chwilkę przyklęknąć i pomodlić się, a zawsze kończyło się na tym, że budziłem się na słowa kapłana: „Przyjmijcie Boże błogosławieństwo”. Wierzę, że były one skierowane także do mnie. Powiem więcej, mam poczucie, że taka modlitwa była lepsza niż żadna. Akceptuję fakt, że nie jestem mistykiem, nie staram się również nawet zbliżyć do jego sposobu przebywania z Bogiem. Jedyne co chcę, to być do niego podobnym w wytrwałości w modlitwie i lepiej, bym nieraz usnął na modlitwie, niż przespał moje życie bez Boga.

Tekst ukazał się w piśmie “Głos o. Pio” (styczeń/luty 2024)