Na tropie dobra
Ostatnimi czasy nie pisałem nic tak od siebie. Tłumaczyłem sobie, że to może wina upałów, podczas których bardziej walczę o przetrwanie, niż delektuję się ciepłem. Lato z temperaturami powyżej trzydziestki to zdecydowanie nie mój czas, na jakąkolwiek aktywność. Jednak skoro mogłem rozpocząć nowy cykl o świętych i błogosławionych Kościoła Katolickiego, oznacza to, że mój zastój edytorski to wina temperatury. Postanowiłem wejść w siebie i poszukać prawdziwej przyczyny. Trudna to była przeprawa, gdyż musiałem przebić się przez liczne warstwy. Pierwszą grubą warstwą było marudzenie. Wiele potu wylałem, by się przez nią przedrzeć. Wciąż widzę hasła z tego ponurego miejsca: „Ale ciepło!”, „Kiedy się skończą te ch…ne upały!!!”, „Jak ja nienawidzę słońca!”. To tylko przykładów z tych w miarę cenzuralnych. Później trafiłem na warstwę lenistwa, a tam hasła w stylu: „Już samo myślenie cię męczy, odpuść sobie!”, albo „Po co się wysilasz, przecież nikt tego nie czyta!”. I już prawie zostałem pokonany, ale w końcu trafiłem do źródła mojego milczenia i braku zapału do pisania.
Trafiłem do ponurej i pełnej grozy warstwy malkontenctwa. Ileż tam jadu, złości i pretensji do całego świata! Mógłbym stworzyć całą litanię straszliwych haseł, które sprawiły, że straciłem całą radość z faktu, że mam swoją małą przestrzeń, gdzie mogę się literacko wyżywać. Streszczając ową ponurą rzeczywistość, napisałbym: „W świecie źle się dzieje…”, „Rany, ale my w Polsce mamy bajzel!”, „Zmiany w Kościele idą w złym kierunku!”. Żeby nie było, wiele w tym racji, ale taplałem się w tym bagnie i skupiałem JEDYNIE na pokazywaniu owego syfu. Praktycznie z każdego z moich wpisów zionęło smutkiem, pesymizmem, pretensjami, wyrzutami pod adresem każdego… z małym wyjątkiem siebie.
Nie, nie chodzi o to, że mam zaklinać rzeczywistość i patrzeć na wszystko w czarnych lub różowych barwach. Każda z tych skrajności jest niebezpieczna i zwyczajnie niestrawna jak podeszwa buta. Warto jednak zadbać o równowagę. Pewnie, że z mojej perspektywy jako Polaka, katolika, katechety i ojca rodziny to, co obecnie się dzieje w naszym kraju, jest niszczeniem wszystkiego, co dla mnie piękne, święte i ważne. W kwestiach globalnych nie jest lepiej i więcej rzeczy przyprawia o mdłości i złość. Jestem cholerykiem, a przy tym prostym człowiekiem i nie mogę pojąć, jak łatwo przychodzi nam niszczyć nam dorobek poprzednich pokoleń Europejczyków. O widzicie, znów się nakręcam…
Postaram się zmienić i w miarę zrównoważyć mój przekaz. Mój przyjaciel, który jest świetnym grafikiem i stworzył m.in. logo mojego blogu, podczas naszej ostatniej rozmowy, w której prosiłem go o jakieś logo do cyklu o świętych. Stwierdził, że powinno ono być w kolorze czerwonym, bo taki jest kontekst graficzny mojego projektu. Zatem zróbmy tak: gdy będę pisał na temat czegoś, co mnie drażni czy złości, użyję czcionki w kolorze czarnym, a gdy zajmę się czymś pozytywnym, użyję koloru czerwonego. Czyli (potencjalny czytelniku), będziesz miał łatwość w rozróżnieniu atmosfery poszczególnych wpisów. Naturalnie może być tak, że coś mnie zachwyci, ale konkluzja będzie smutna i odwrotnie, wtedy posłużę się dwoma kolorami. Wystarczy otworzyć i zobaczyć jaki kolor dominuje i już będzie wszystko jasne, zobaczysz czerń, wyłącz, bo masz dosyć mojego marudzenia, czerwień oznacza, że będzie coś pozytywnego. Szybko przetestujmy tę koncepcję. Przykład pozytywnej wiadomości: Drażni mnie przekaz, że młodzież jest beznadziejna, że niczego dobrego nie można się po nich spodziewać. Młodzi potrafią zaskoczyć tak w sprawach zasadniczych, jak i w prozie życia codziennego. Weźmy przykładowo taką przykładową nastolatkę, która mogłaby spędzić kilka godzin, wpatrując się w ekran telefonu i leżeć na wersalce, ale nie, ona wolała sprawić radość rodzinie i od kilku godzin okupuje kuchnie, smażąc dla całej rodziny pancakes (to jakaś inna wersja naleśników). A muszę przyznać, że jest w tym wyśmienita! A teraz przykład wpisu o przesłaniu negatywnym: Drodzy uczniowie, tegoroczne wakacje dobiegły końca. Cieszycie się?
Skoro mamy to już opanowane, to możemy iść dalej w duchu owego dwubarwnego podziału.
Zauważyłem, że ów trend narzekania na wszystko i wszystkich, najgorzej odbijał się na mnie. Wiem, że mnie nie znacie, ale w gruncie rzeczy jestem człowiekiem o pozytywnym nastawieniu, co oczywiście nie pokrywa się z moimi wcześniejszymi przemyśleniami. To, co piętnowałem, przekładało się na moje podejście do wielu spraw. Zamiast ograniczyć się do wypunktowania czegoś negatywnego, pozwoliłem na to, że wpłynęło to na moje myślenie, podejście do ludzi czy nawet miało swoje czarne wtręty na modlitwie. Cudownie podsumował to św. Josemaría Escrivá de Balaguer: „Łatwiej jest mówić niż czynić. Czy ty, który masz język cięty jak brzytwa, spróbowałeś kiedykolwiek, choćby przypadkiem zrobić «dobrze» to, co według twojej «autorytatywnej» opinii inni robią nie dość dobrze?”. I tak was z tym zostawiam. Miłych rozważań.