Mówisz, że lubisz… Sprawdzam!

22 listopada 2018

Na katechezie gościłem braci Kapucynów z Krakowa, którzy odbywali u mnie swoje praktyki szkolne. Radzą sobie bardzo dobrze, co nie jest moją opinią, bo kimże jestem by ich oceniać, ale sugeruję się opinią i odbiorem młodzieży. Podczas lekcji, jeden z braci nawiązując do zagadnienia szczęścia, przedstawił młodzieży klip artysty, który działał pod pseudonimem Avicii.

Okazało się, że w każdej klasie były osoby, które znały nie tylko twórczość tego człowieka, ale także jego biografię. Fani wiedzieli naturalnie, że Avicii bodajże w kwietniu tego roku popełnił samobójstwo. Finał jego życia niesamowicie kontrastował z teledyskiem, na którym widzimy młodego człowieka, który beztrosko bawi się w różnych atrakcyjnych miejscach świata. Jego muzyka to ładunek pozytywnej energii, dlatego tym bardziej dziwi tragiczny finał.

Kilka utworów tego twórcy obiło mi się o uszy, przy okazji słuchania radia podczas jazdy samochodem. Choć osobiście słucham nieco innych gatunków muzyki, to muszę przyznać, że jego utwory łatwo wpadają w ucho. Należy tu podkreślić ogromną popularność tego człowieka. Utwór „Wake Me Up” na jednym z popularnych kanałów internetowych ma ponad 1, 6 mld odsłon. Myślę, że wielu artystów czy blogerów marzy o takiej ilości wielbicieli. Tak, po ludzku Tim Bergling czyli Avicii, miał wszytko. Rzesze fanów, pieniądze i możliwości realizowani każdej „zachciewajki” i realizacji marzeń.

Nie chcę tu oceniać tego konkretnego przypadku samobójstwa, bo nie znam życia tego człowieka, nie wiem czy był zdrowy fizycznie i psychicznie i nie wiem z czym się zmagał.

Jednak w tym wszystkim jedna sprawa mnie zastanawia. Ciekawe ilu z tych, którzy nazywali się jego fanami, modliło się za niego za życia i po śmierci? Tak tylko pytam…