Mimo drzwi zamkniętych
Bądźmy szczerzy. Ludzie nie są skłonni wierzyć w cuda i nadzwyczajne znaki z nieba. Weźmy Ojca Pio. Trudno znaleźć bardziej kontrolowaną za życia i prześwietloną po śmierci postać, a mimo to nie brak – nawet wśród katolików – takich, co twierdzą, że jego stygmaty to „ściema”.
Na katechezie zauważyłem, że młodzi nie mają nic przeciwko temu, że na kartach Ewangelii czytają o licznych cudach Jezusa: uzdrowieniach, wskrzeszeniach zmarłych czy nawet chodzeniu po wodzie. Ale już z politowaniem i drwiną w głosie reagują na wieść o tym, że po zmartwychwstaniu, pomimo zamkniętych drzwi, przyszedł do ukrywających się uczniów (por. J 20,19.26).
Cóż, co dla jednych będzie niczym Wielki Wybuch, drugim zda się ledwie odgłosem petardy. Jezus celnie wyjaśnił to przy okazji przypowieści o ubogim Łazarzu i bogaczu, który cierpiąc w piekle prosił Abrahama, by ktoś ze zmarłych ukazał się jego żyjącym krewnym i przestrzegł ich przed drogą wiodącą do potępienia. Abraham mu odpowiedział: „Jeśli Mojżesza i Proroków nie słuchają, to choćby kto z umarłych powstał, nie uwierzą” (Łk 16,31).
Nie należy się dziwić, że ludzie są raczej sceptycznie nastawieni nawet do potwierdzonych przez Kościół cudów i interwencji Bożych. Cieszyć powinna pewna ostrożność, wszak pamiętać należy, że objawienia prywatne (oczywiście te prawdziwe) nie są przedmiotem naszej wiary, a jedynie te pochodzące od Boga, które podaje Pismo Święte i Tradycja. Zatem w nieufności do cudów nie ma nic zdrożnego. Niepokojący jest natomiast fakt, że człowiek wierzący nie wierzy w możliwość nadzwyczajnej interwencji Boga. Jako młody człowiek, który dopiero stawiał pierwsze kroki w wierze, dowiedziałem się, że u pewnej znanej mi kilkuletniej dziewczynki zdiagnozowano chorobę nowotworową. Zacząłem się wtedy gorąco modlić i prosiłem innych o to samo. W zakrystii spotkałem kapłana z mojej parafii i poprosiłem o modlitwę w jej intencji. Zapytał, na co jest chora ta dziewczynka, a gdy odpowiedziałem, że na raka, bezceremonialnie orzekł: „To już po niej”. Trudno spokojnie skomentować taką postawę kapłana.
Czy przeżyłem coś, co można przypisać Bogu, a co po ludzku jest niewytłumaczalne? Tak, ale nawet jeśli o tym opowiem, i tak większość czytelników mi nie uwierzy. Uznają, że tylko mi się to przywidziało albo przesłyszało. Bardziej przeraża mnie jednak fakt niewiary w cuda tych, którzy ocierają się o nie każdego dnia i z uwagi na rolę, jaką wyznaczył im Chrystus, są wręcz powołani do ich celebracji. Bo czy nie jest cudem sprawowanie Eucharystii lub odpuszczanie grzechów?
Każdy w swoim życiu wcześniej czy później doświadczy sceptycyzmu, często wzmacnianego racjonalnymi wywodami otoczenia. Przecież już sam akt wiary w Boga, którego przecież nie można w żaden sposób ograniczyć, sklasyfikować lub – jak pięknie powiedział autor „Opowieści z Narnii” w odniesieniu do symbolizującego Jezusa Lwa Aslana – oswoić, ma charakter nadprzyrodzony, tajemniczy i cudowny.
Archanioł Gabriel w chwili zwiastowania powiedział do Maryi, że dla Boga nie ma nic niemożliwego (por. Łk 1,37). Skoro tak jest, czy do wiary w Boga koniecznie trzeba doświadczyć cudów i innych Bożych fajerwerków? Naturalnie, że nie. Bóg nie wszystkim udziela nadzwyczajnej łaski, ale nawet wtedy nie oznacza to dla człowieka przegranej. Nie powinno się zatem z tego powodu odczuwać dyskomfortu, wszak „błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli” (J 20,29).
Zrozumiałe jest jednak, że lubimy porównywać się z innymi. Chcielibyśmy jak oni doświadczać dobra. Mamy niezaspokojony apetyt na więcej i więcej. Pragniemy cudowności, ale wzbraniamy się przed doświadczeniem krzyża, krzywimy się na myśl o godzinach modlitw i licznych postów oraz całkowitego oddania się Bogu do dyspozycji. Tymczasem Bóg każdemu daje tyle, ile jest mu potrzebne do osiągnięcia zbawienia. „Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie” (Łk 12,48). Jesteśmy na to przygotowani?
Tekst ukazał się w piśmie “Głos o. Pio” (lipiec/sierpień 2024)