Metody świętych – coś o modlitwie
„Nie wiesz, co powiedzieć Panu na modlitwie! Nic ci się nie przypomina, a przecież chciałbyś poradzić się Go w tylu sprawach. – Słuchaj: zapisuj sobie w ciągu dnia sprawy, które pragnąłeś przemyśleć w obecności Boga. A potem zabierz te notatki na modlitwę” św. Josemaría Escrivá de Balaguer „Droga” 97
Stawiam na robienie notatek. Przed laty nosiłem przy sobie notes i coś do pisania, bo nigdy nie wiadomo kiedy jakiś pomysł człowiekowi wpadnie do głowy. Dziś tę rolę pełni smartfon z aplikacją, w której można prowadzić zapiski, ale żeby robić zapiski, z których będzie się korzystać na modlitwie… Czy tak można i czy to wypada? Jeśli pragnie się odmówić jakieś gotowe modlitwy (różaniec, litanie), raczej nie ma takiej potrzeby. Jednak gdy modlitwa ma być spotkaniem z kimś bliskim, przed kim można wyrzucić z siebie wszystkie sprawy całego dnia, to łatwo coś zapomnieć lub pominąć z powodu zmęczenia.
Pomyślmy, udajemy się na rozmowę z kimś, kto jest nam bliski, cierpliwy, wyrozumiały, szczery, sprawiedliwy i co najważniejsze kocha nas. I mając tego świadomość, nie mamy Bogu nic do powiedzenia od siebie? Okazuje się, że nie mamy ani jednej palącej sprawy, nie chcemy dzielić się radościami, wyć w bólu, żalić się w trudnościach czy mówić o naszych bliskich. Groteskowe, prawda? Wierzymy w Boga, który stał się jednym z nas, doświadczył ludzkiej egzystencji i traktuje nas jak kogoś bliskiego mówiąc:
„Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego” (J 15, 15)
Osobiście, doświadczam natłoku tematów, gdy tylko myślę o modlitwie. Ileż spraw, chcę z Jezusem przedyskutować, przedstawić Mu mój punkt widzenia, rozmówić się z przeszłości, oddać teraźniejszość i zaplanować przyszłość. A gdy przychodzi pora modlitwy, ogarnia mnie jakby paraliż. Ratuję się wtedy sprawdzonymi metoda, czyli formułkami lub zwyczajnie pozostaję w ciszy, oddając Bogu moją bezradność. Przepraszam wtedy, że jestem tak nieskładny i dosłownie pusty. Wszystko, co dla mnie ważne, wydaj się takie marne i błahe w obliczu Boga. Zawsze z podziwem i pewną dozą zazdrości wczytywałem się w opisy, ukazujące zażyłość łączącą świętych z Chrystusem. Jednak fakt, że czegoś nie potrafię, nie oznacza, że mam nie podejmować prób. W Piśmie Świętym znajdujemy piękny tekst, który uświadamia nam, że każda próba modlitwy, staje się już modlitwą:
„Podobnie także Duch przychodzi z pomocą naszej słabości. Gdy bowiem nie umiemy się modlić tak, jak trzeba, sam Duch przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami” (Rz 8, 26)
Nie chodzi o to, że skoro nie potrafię się modlić, to mam sobie odpuścić. Mowa tu jest o „słabości”, a nie o rezygnacji z modlitwy. Słabość oznacza, że coś próbuje się zrobić, choć rezultat jest mierny. Biegam z miernym skutkiem, ale biegam, choć nazywanie mnie biegaczem jest sporym nadużyciem. Bóg wspiera nas w nieudolnych próbach i św. Paweł doskonale to wiedział. Sam Chrystus go o tym zapewnił:
„[…] lecz Pan mi powiedział: «Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali». Najchętniej więc będę się chlubił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa” (2Kor 12, 9)
Zatem, czy warto robić notatki, z którymi udamy się na modlitwę? Pewnie, że tak. Lepiej robić cokolwiek, by się modlić, niż jedynie gadać bezproduktywnie o modlitwie. I chociaż rada świętego, którego dziś zacytowałem, nieco mnie zszokowała, to jednak skłania mnie ona do podjęcia takiej próby, biorąc pod uwagę typowy dla mnie brak zorganizowania.