Każde odejście jest bolesne

29 października 2022

Ostatnie dni upłynęły pod znakiem apostazji pana o nazwisku Podsiadło. Nie mam pojęcia kim jest ów jegomość, chociaż w wielu komentarzach wspominano coś o śpiewaniu. Zakładam więc, że to jakiś muzyk czy piosenkarz. Wśród wielu głosów w tym temacie dwa nurty wybijały się szczególnie. Pierwszy to wielki podziw za ów czyn, a drugi to spora dawka złośliwości. Cóż, dla mnie temat apostazji nie jest obcy, bo miałem taki epizod w swoim życiu. Nie znałem wtedy terminu apostazja (jak i całej doktryny Kościoła), ale jako nastolatek u progu pełnoletności chciałem coś zrobić, by zerwać z Kościołem, bo przecież zdecydowana większość ludzi, których znałem nie wierzyła, a ci, którzy deklarowali się jako wierzący, żyli tak samo jak niewierzący. Jakie były powody mojej decyzji? Żadne konkretne, bo jak wspomniałem mój kontakt z katolicyzmem ograniczał się jedynie do udziału w lekcjach religii w salce przy kościele, co czyniłem na polecenie rodziców. To były inne czasy, gdzie rodzice decydowali o większości spraw dotyczących przyszłości swoich dzieci. Poza tym nie miałem żądnego kontaktu z wiarą, bo najzwyczajniej w świecie nie interesował mnie ten temat. Piłka i grono kumpli w zupełności mi wystarczało, a tam raczej nikt nie wyskakiwał z tematami religijnymi. Byłem jednak na tyle uczciwy (za co dzięki Bogu), że postanowiłem z chwilą osiągnięcia samodzielności zerwać z Kościołem. Dlaczego? W sumie nie wiem. Nie doświadczyłem żadnego zła ze strony wierzących, księża prowadzący katechezę też nie odpowiadali temu co dziś głosi taki TVN czy Gazeta Wyborcza. Robili zwyczajnie swoje i bardziej lub mniej udolnie próbowali mnie przekonać, że Jezus, to nie taki sam gość jak każda inna postać znana z historii. Swoją drogą, dziwne jest akurat to, że swoje dorosłe życie chciałem rozpocząć od apostazji… Dzięki Bogu, nie doszło do konkretnej decyzji, bo Chrystus nigdy nie rezygnuje z człowieka i dostąpiłem łaski nawrócenia.

Gdy dowiaduję się o odejściu z Kościoła jakiegoś człowieka, odczuwam zwyczajnie smutek. Przecież to bardzo ważna pod względem konsekwencji decyzja. Na szali leży wieczność tego człowieka, a przecież ktoś, kto uczył się o rzeczywistości bez Boga zwanej potocznie piekłem, nikomu tego nie życzy, ani nie cieszy się, gdy ktoś pragnie takiej wieczności dla siebie. Nie znam powodów p. Podsiadły, ale jakiekolwiek by one nie były, zawsze można znaleźć rozwiązanie. I mogło być tak, że szukał on odpowiedzi na swoje wątpliwości, ale nie znalazł nikogo, kto chciałby mu pomóc, albo zwyczajnie nie zależało mu, bo gdzieś w historii swojego życia zatracił zmysł wiary i poszedł za grzechem. W tym ostatnim przypadku, trudno jest pomóc, ale możemy (powinniśmy) w intencji takich osób podjąć wysiłek modlitewny i pokutny, by się opamiętali. Nie wątpię, że moje nawrócenie, mogło być wynikiem nie mojej wyjątkowości, co czyjejś modlitewnej „upierdliwości” (nieustępliwości), by wyprosić mi opamiętanie. Cóż, jak było dowiem się gdy przyjdzie mi się stawić przed Chrystusem i zdać sprawę z całego życia. Wtedy też wszystko zostanie ujawnione…

Każdy apostata może wrócić do Kościoła. Nie zamykamy się na nich i nie wolno nam przekreślać możliwości nawrócenia jakiegokolwiek człowieka. Wystarczy popatrzeć na życiorysy wielu świętych, by zobaczyć tam wielu odstępców, zatwardziałych grzeszników czy nawet prześladowców Kościoła. Dopóki stąpamy po ziemi, możemy się w każdej chwili określić po stronie Boga lub jako Jego przeciwnicy. Muszę zasmucić wielu – nie ma trzeciej drogi. Nie ma neutralności. Szkoda, że w otoczeniu p. Podsiadły zabrakło ludzi wierzących, gotowych wesprzeć swojego współbrata w trudnych chwilach i wątpliwościach. Cóż, to chyba problem wielu katolików, że żyjemy jakby w osamotnieniu. Sami borykamy się z trudami na drodze wiary. Nie przynależąc do jakiejkolwiek wspólnoty religijnej gdzie jest jakaś formacja duchowa i intelektualna, skazani jesteśmy na samotność. Nikt nie powiedział, że bycie wierzącym jest łatwe. Droga Ewangelii jest trudniejsza niż grzechu, bo prosta i wygodna jest droga prowadząca ku potępieniu (por. Mt 7, 13-14). Wierzysz? Dziękuj Bogu za tę łaskę i staraj się innym wskazać tę drogę. Nie wiem, czy do końca wytrwam w łasce wiary. Każdego dnia proszę o to Jezusa, bo nie chcę żyć tu na ziemi bez wiary w Niego. Wszystko co dobre we mnie, choć nie ma tego wiele, zawdzięczam Bogu. On nigdy we mnie nie zwątpił i zawsze jest gotów spotkać się ze mną. Odmienił życie zagubionego nastolatka jakim byłem i zaprosił do wspólnego kroczenia przez moje życie. Nigdy nie żałowałem chwili, gdy powiedziałem Mu: TAK. Żałuję, że tak często grzeszę, że jestem tak słaby, że nie potrafię o Nim mówić, by przyciągnąć do Niego tłumy, że wciąż nawalam jako mąż, ojciec, syn, przyjaciel, katolik, człowiek. Jednak zawsze ze skruchą padam przed Nim na kolana, wyznaję grzechy w sakramencie pojednania i próbuję i próbować będę aż do końca. I gdybym miał powiedzieć czego najbardziej pragnę dla siebie, to właśnie wytrwałości w wierze czego i wam życzę.