Je jej z ręki… jeszcze
Wiadomo, że życie składa się z drobiazgów. Jednak od czasu do czasu, któreś z nich potrafią napsuć krwi lub podnieść jej ciśnienie, choć najlepiej nie zawracać sobie nimi głowy.
Nie tak dawno temu, w pewnym dość dużym mieście, w pewnej szkole, siedziałem podczas przerwy w sali, a że pewna klasa miała w niej kolejne zajęcia, to i oni w sporej części zostali na miejscu. W pewnej chwili, dziarskim krokiem wszedł młodzian, z dumnie uniesionym czołem i skierował się wprost do swojej dziewczyny. Jakoś tak się złożyło, że zauważył wszystkich, z wyjątkiem mnie. Kurcze, gdybym się odchudzał, pomyślałbym, że kuracja odniosła sukces, bo na tyle się skurczyłem, że ktoś mógłby mnie nie zauważyć. Niestety, on robił wszystko, by tylko na mnie nie spojrzeć, by okazać mi swoją pogardę, że mnie ignoruje i lekceważy. Czekałem kilkanaście minut, by chociaż lekko skłonił głowę, bo w sumie, to on wszedł do mnie, a nie ja do niego. Jednak na nic się zdało moje wpatrywanie, on zajął się swoją dziewczyną, która usiadła mu na kolanach (co raczej w szkole nie przystoi) i karmiła go z ręki.
Ów romantyczny widok, nie przysłonił mi smutnej refleksji, że ten sympatyczny mopsik, kiedyś okaże podobną pogardę swojej przyszłej żonie i dzieciom. Czy o klasie wychowania świadczy fakt, że mówi się „dzień dobry” czy „dziękuję”, tylko tym z sąsiadów, członków rodziny czy znajomych z pracy, których się lubi? Nie wiem, bo ten romantyk do mnie nie przemówił i w sumie nie wiem, czy ma problem ze mną, czy z Jezusem. Nie znam powodów jego pogardy do mojej osoby. Z resztą czy musi być jakiś powód…
Oczywiście nie zależy mi na jego pozdrowieniu i nic na tym nie tracę, że zostanę pominięty w jego katalogu ludzi godnych szacunku. Problem ma i będzie miał on i jego bliscy. Ciekawe, czy swoim dzieciom będzie wpajał, że szacunek okazujemy tylko tym, od których jesteśmy zależni czy darzymy sympatią, a może tym, do których mamy interes.
Jego sympatyczna dziewczyna, nie widzi tego zagrożenia, ponieważ ma gościa, który skacze wokół niej, okazuje jej uczucia i czegoś od niej chce. Czy cały jego wulkan uczuć i emocji wobec niej jest autentyczny, podczas gdy gardzi człowiekiem, którego zna i który niczego złego mu nie zrobił? Jak zachowa się wobec niej, gdy pojawią się konflikty? Czy nadal będzie ją brał na kolana, całował i gadał czułe słówka? Przecież miarą mojego szacunku do żony i córek, jest stosunek do innych ludzi, nawet (a może szczególnie) tych, których nie darzę sympatią.
Opisałem to zdarzenie pewnej osobie z grona nauczycielskiego, która jest dla mnie wielkim autorytetem w sensie profesjonalizmu w zawodzie nauczyciela. Potwierdziła. że i ona dochodzi do podobnych wniosków. Z racji na specyfikę przedmiotu nauczania, zna wszystkich uczniów i ma podobne doświadczenia, że gdy tylko kończy zajęcia z jakąś grupą, od razu pojawia się spora grupa uczniów, którzy okazują jej swoje lekceważenie. Ciekawe jest to, że osoba ta, zalicza się do grona szczególnie lubianych pedagogów. Gdzie zatem tkwi przyczyna? Znam nauczycielkę, która w formie odreagowania podczas pełnienia funkcji łącznika na maturze, zaznaczała sobie na kartce, kto z jej wychowanków, przywitał się z nią lub pożegnał, wychodząc z sali po egzaminie pisemnym. Niestety statystyki nie wypadły zbyt optymistycznie.
Nie podejrzewam, że w domu młodzi otrzymują taki sygnał, by okazywać uprzejmość tylko tym, od których jesteśmy jakoś zależni. Szacunek należy się każdemu, natomiast sympatia jest darem jednej osoby wobec drugiej. Osobiście głupio się czuję, przechodząc bez słowa obok osoby, którą kojarzę i z którą przebywam pod jednym dachem przez kilka godzin dziennie. Naturalnie nie mogę wykluczyć, że współcześni rodzice właśnie tak wychowują swoje dzieci, ale byłby to dla mnie totalny szok i musiałbym chyba szukać innej roboty.
Nie wierzę również, że ów dokarmiany pudelek jest do szpiku zły. To musi być pokłosie czegoś innego. Może jakiegoś współczesnego wzorca… Przyznaję, że brak mi pomysłu co do powodów. Kto wie, może to wina ogólnej tendencji do wulgaryzacji rzeczywistości. Może to, że nie mam hipotezy, która tłumaczyłaby brak podstaw kultury, u tego tego i wielu jemu podobnych uczniów oznacza, że nie ma już dziś żadnych kanonów postępowania w tej materii. Wszyscy niby wiedzą co i jak, ale mało kto postępuje tak jak należy. Choć troszeczkę byłem zbulwersowany, to nawet gdyby tak postępowała zdecydowana większość uczniów, to nie zdoła to przyćmić obrazu tej reszty młodych ludzi, którzy z uśmiechem na ustach, witają mnie na korytarzu, nadając sens mojej pracy. Tym ostatnim, chciałbym za pośrednictwem tego wpisu, szczególnie podziękować!!!