Jarzmo wielkości
Historia uczy, że wielkość, sława i chwała tego świata, są czymś za czym ludzie gonią od wieków. Wielu tego pragnie, wielu to osiąga, ale tylko nieliczni potrafią unieść to jarzmo. Ostatnie dni znów potwierdziły tę regułę. Wybory prezydenckie są tego dobrym przykładem. Można się zastanawiać, co niektórych ludzi skłoniło do startu w wyborach lub popierania poszczególnych kandydatur. Ubiegły tydzień minął pod hasłem poparcia jakiego udzielił o. Adam Szustak OP, swojemu byłem współbratu, a obecnemu kandydatowi Szymonowi Hołowni. Nie widzę nic złego w tym, że duchowny ma swoje sympatie polityczne. Jednak na jego miejscu zastanowiłbym się komu udzielam poparcia. Bardzo szanuję obie wspomniane osoby i doceniam, to co robią, jednak nie można pominąć faktu, że p. Hołownia ostatnio głosi poglądy… delikatnie mówiąc odbiegające od stanowiska Kościoła, a udzielanie mu poparcia przez o. Szustaka jest pewną niezręcznością. Fakt, że chwilę później przeprosił za to, jednak w owych przeprosinach nie było odniesienia do poglądów kandydata na prezydenta.
Warto tu odnotować, że większość kandydatów na urząd prezydenta naszego kraju w kwestiach moralności głosi poglądy sprzeczne z nauczaniem Kościoła Katolickiego. A na pewno poglądy takie prezentują WSZYSCY liczący się w wyścigu do tego urzędu. Niestety, choć według różnych danych katolicy stanowią większość w Polsce, to wciąż musimy ograniczać się podczas wyborów, to poszukiwania mniejszego zła niż większego dobra. Dlaczego tak jest? Na takie pytanie nie ma jednej prostej odpowiedzi i jest to temat na niejeden przewód doktorski z socjologii i politologii. Co z nami katolikami jest nie tak, że nie potrafimy zaufać nikomu ze swego grona? Może to wynik tego, że zostaliśmy zredukowani do grupy wierzącej w jakieś mity i nikt poważnie (z nami włącznie) myślący nie wierzy, byśmy mieli światu coś do zaoferowania. Zapomnieliśmy o tym, że stoimy u podstaw cywilizacji zachodniej, ale to przecież szczegół… Smutne, że w kraju, który tak mocno związany jest z katolicyzmem, trzeba wyprzeć się przykładowo nauki o świętości ludzkiego życia, by osiągnąć sukces medialny czy polityczny.
Ale czy trzeba? Czy urząd prezydenta, chwila popularności w mediach, rozpoznawalność na ulicy są tego warte? Smutne, że tylu katolików idzie na kompromis z grzechem. Dlatego osoby duchowne powinny być bardzo ostrożne w publicznym popieraniu poszczególnych kandydatów lub partii politycznych. To jak chodzenie po polu minowym, a wciąż nie brak takich, którzy sami na nie wchodzą. Smutne, że o. Adam kilkadziesiąt lat nie głosował w wyborach, a kiedy postanawia to zrobić, chce poprzeć kogoś, kto w kluczowych kwestiach jest mu przeciwny. Przynajmniej mam taką nadzieję, że w kwestiach życia nienarodzonych czy legalizacji związków homoseksualnych przedstawiciel Zakonu św. Dominika różni się od p. Hołowni.
Nie popieram deklaracji o. Adama, tak samo jak nie poparłbym agitacji jakiegokolwiek duchownego katolickiego na rzecz dowolnego kandydata. Politycy, w zdecydowanej większości cynicznie wykorzystują innych, w tym osoby duchowne i katolików w ogólności. Oczywiście nie nawołuję do bierności czy bojkotu. Możemy jako katolicy brać udział w wyborach i nawet mamy prawo startować do najwyższych urzędów w Państwie, ale należy przy tym pamiętać, że w kwestiach moralności, nasze stanowisko wynika nie z ludzkiego stanowienia, ale z Objawienia Pańskiego. Jeśli inni tego nie akceptują, nie powinniśmy naginać prawa Bożego do oczekiwać ludzi.
Na koniec pewna historyjka. Pewien brytyjski pisarz, który kandydował do parlamentu na spotkaniu wyborczym odpowiadał rzetelnie na liczne pytania. W końcu ktoś powiedział, że przecież on jest katolikiem. Ów pisarz sięgnął do kieszeni, wyciągnął różaniec i odpowiedział, że każdego dnia stara się być na Mszy Świętej, a to co ma w dłoni to różaniec, który odmawia i jeśli tylko dlatego, że to robi nie zostanie wybrany, będzie wdzięczny Bogu za to, że nie będzie musiał ich reprezentować. Takich polityków daj nam Chryste!