Groza zwana STYCZNIEM

23 stycznia 2021

Styczeń staje się dziwnym miesiącem i przyznaję, że boję się go każdego roku. Można powiedzieć, że powinienem wyczekiwać z nadzieją tego miesiąca, bo to jak nowe rozdanie po zakończonej partii kart. Nowe rozdanie, to nowe szanse, plany, postanowienie i projekty. Cóż, kto mnie zna ten wie, że w spełnianiu moich planów jestem równie wiarygodny jak politycy w spełnianiu obietnic wyborczych. Jednak to nie z tych powodów nie przepadam za miesiącem styczniem.

Styczeń stał się czasem dziwnych i niezrozumiałych dla mnie obchodów w Kościele Katolickim. Gdy tylko przewracam kartkę kalendarza i pojawia się ów miesiąc, gdzieś w m mojej głowie i sercu rozbrzmiewa dzwonek alarmowy. Skonkretyzujmy to jednak. Weźmy taki „Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan”. Oczywiście jestem za JEDNYM, ŚWIĘTYM, POWSZECHNYM I APOSTOLSKIM KOŚCIOŁEM. Choć w seminarium miałem zajęcia z Ekumenizmu, jednak i bez tego przedmiotu czułem, że prawdziwa jedność chrześcijan może mieć miejsce tylko wtedy, gdy chrześcijanie innych wyznań powrócą do Kościoła Katolickiego. O innej jedności nie ma mowy, gdyż w przeciwnym razie każdy musiałby zrezygnować ze swoich fundamentalnych tez, a to oznaczałoby przyznanie się do głoszenia błędów. Czy wyobrażacie sobie, że nagle Królowa Elżbieta będąca głową wspólnoty anglikańskiej, powie przed kamerami, że Henryk VIII zbłądził teologicznie i przemocą wprowadził swoje przekonania jako dogmaty wiary, a siebie ustanowił głową Kościoła? Nie wyobrażam sobie z jakiej prawdy wiary musieliby zrezygnować katolicy, by być przyjętymi do wspólnoty z luteranami? Niestety widziałem na własne oczy jak protestanci w małżeństwach z katolikami, przystępowali do Komunii Świętej podczas Mszy Świętej za wiedzą i aprobatą kapłanów katolickich. Jeśli tak ma wyglądać próba dialogu, to jestem przeciwnikiem tak pojętego ekumenizmu. Najświętszy Sakrament, to największy skarb Kościoła, podczas gdy dla protestantów to zwykły chleb i wino. Chciałoby się zapytać: Kościele, dokąd zmierzasz?

Jakby tego było mało, uraczono nas kolejnym Dniem Judaizmu w Kościele Katolickim, a przed nami Dzień Islamu! Tylko po co? Oczywiście widzę sens takich dni, pod warunkiem, że będziemy wtedy szczególnie się modlić o przyjęcie przez wyznawców tych religii Jezusa Chrystusa jako Boga. Natomiast nie widzę sensu we wspólnych spotkaniach, uściskach poklepywaniach, po których każdy rozjeżdża się w swoją stronę i robi swoje. Szacunek tak, ale całowanie Koranu i tym podobne gesty, wprowadzają więcej zamieszania niż korzyści, bo gorszą wielu katolików i utwierdzają wyznawców islamu w przekonaniu, że oto nawet papież uznaje święty charakter tej księgi. Pamiętam jedno ze szkoleń dla katechetów, gdzie wykład prowadził młody student lub absolwent arabistyki, który zachwalał nam islam na wszelkie sposoby, nie wspominając ani słowem o prześladowaniach jakie w tych krajach dotykają wyznawców Chrystusa. Brakuje tylko, by jakiś dostojnik katolicki brał udział w oddaniu do celów sakralnych nowego meczetu, podczas gdy Arabii Saudyjskiej chrześcijanie arabskiego pochodzenia nie mają nawet jednego kościoła, gdzie mogliby  legalnie bez groźby utraty życie uczestniczyć we Mszy Świętej. Pomijam fakt, że do tej pory odbył się XXIV Dzień Judaizmu w Kościele Katolickim, a przed nami XXI Dzień Islamu, podczas gdy w tych wspólnotach do tej pory nie odbył się żaden Dzień Katolicki. To powinno nam dać do myślenia, bo wygląda mi to na monolog, a nie dialog. Opowiadają nam o sobie, ale my nie możemy z Dobrą Nowiną pójść do nich.

Już widzę jak ktoś mi zarzuci, że nie słucham biskupów lub posądzi mnie o nienawiść do innych chrześcijan czy religii. To jak nazwanie kogoś faszystą, co samo w sobie dyskwalifikuje go z dalszej dyskusji. W tym, co napisałem wyżej, nie ma nic takiego, o co mógłbym być posądzony. Jestem za dialogiem, ale pragnę wypełnić nakaz Chrystusa, który rozesłał nas na cały świat, nie po to by innych utwierdzać w ich błędach, ale by głosić Ewangelię (por. Mk 16, 15-16). Osobiście uważam, że możemy się od nich wiele nauczyć, jak chociażby gorliwości w głoszeniu swojej religii, bo jakoś katolicy okopali się na swoich pozycjach niczym wojska na froncie zachodnim podczas I wojny światowej. Oklapliśmy w gorliwości, a nawet można odnieść wrażenie, że straciliśmy wiarę w atrakcyjność ewangelicznego przesłania. Głośmy Chrystusa każdemu stworzeniu, bo i tak na końcu każdy uzna w Nim Boga. Czyż nie to obwieszczali światu chrześcijanie od początku Kościoła:

„To dążenie niech was ożywia; ono też było w Chrystusie Jezusie.
On, istniejąc w postaci Bożej,
nie skorzystał ze sposobności,
aby na równi być z Bogiem,
lecz ogołocił samego siebie,
przyjąwszy postać sługi,
stawszy się podobnym do ludzi.
A w zewnętrznym przejawie, uznany za człowieka,
uniżył samego siebie,
stawszy się posłusznym aż do śmierci –
i to śmierci krzyżowej.
Dlatego też Bóg Go nad wszystko wywyższył
i darował Mu imię
ponad wszelkie imię,
aby na imię Jezusa
zgięło się każde kolano
istot niebieskich i ziemskich i podziemnych.
I aby wszelki język wyznał,
że Jezus Chrystus jest PANEM –
ku chwale Boga Ojca” (Flp 2, 5-11)