Gdy brak słów, by wyrazić wdzięczności
Kilka wpisów temu odniosłem się do tego, że najczęściej komentuję rzeczy, które mnie rażą w Kościele, polityce lub życiu społecznym. Obiecałem sobie, że będę się starał pisać również o pozytywach. Aby zaakcentować ową zmianę, zdecydowałem, że to, co można zaliczyć jako negatywne, opiszę czcionką czarną, a pozytywne zgodnie z logo mojego blogu, na czerwono. Zatem do dzieła…
Jako nauczyciel pracuję blisko trzydzieści lat. Przyznaję, że zleciało to błyskawicznie i muszę podkreślić, że nigdy (choć było kilka przykrych spraw), nie przestało mnie to cieszyć i fascynować. Każdemu mógłbym życzyć, by praca była przyjemnością, a ja dzięki Bogu taką mam. Spotkania z ludźmi. Niesamowitymi ludźmi! Możliwość stania się epizodem w ich życiu jest wielkim zaszczytem. Obecnie pracuję w Zespole Szkół Łączności w Gliwicach i tego, o czym chciałbym dziś napisać, nie doświadczyłem nigdy wcześniej.
Od samego początku pracy w szkole, wraz z innym katechetami, z którymi miałem przyjemność pracować, zapraszaliśmy młodzież i nauczycieli na wspólną modlitwę podczas długiej przerwy. Czasami była tzw. „modlitwa w ciągu dnia” z Liturgii Godzin, a czasami dziesiątka różańca. Piękne było to, że wielu młodych ludzi przychodziło, by owe pięć minut spędzić z Chrystusem. Młodzi chcą się modlić i szukają Boga, chociaż mają o wiele trudniej niż ja, gdy byłem młody. Kościół był dla mnie przestrzenią normalności, poczucia bycia potrzebnym i miejscem jakże innym od szarej rzeczywistości lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Obecnie młodzież nachalnie bombardowana jest przez tysiące bodźców, propozycji i obietnic. Jak twardym trzeba być człowiekiem, jak dobre wartości trzeba wynieść z domu, by mieć wiarę w sercu i odwagę świadczenia o niej wobec swoich rówieśników?
Dlatego w mojej obecnej placówce zainicjowaliśmy modlitwę w intencji całej naszej społeczności. Trzy razy w tygodniu spotykamy się na modlitwie, by polecać dobremu Bogu każdego ucznia, pracownika, a także naszych bliskich. I wiecie co? Młodzi przychodzą, bo zawsze i w każdej szkole są tacy, którzy nie wstydzą się swojej wiary. Jednak to, co szczególnie mnie buduje, to świadectwo nauczycieli, którzy również przychodzą, wyciągają z plecaków lub kieszeni swoje różańce i się modlą. Gdybym był dziś uczniem i coś takiego widział, że nauczyciel pragnie modlić się ze mną, że jest tak samo, jak ja dzieckiem Boga, które ufnie wyciąga ręce, prosząc za siebie i innych, byłbym niesamowicie zbudowany i zachwycony. Oczywiście w mojej młodości czegoś takiego nie mogło być, bo katechezę wyrzucono ze szkół na kilkadziesiąt lat.
Gdy tak stoję z uczniami i nauczycielami, wypowiadając „Zdrowaśki”, to każdą z nich okraszam na końcu cichym „dziękuję” skierowanym ku niebu, bo widzę, jak Bóg działa w życiu drugiego człowieka. I chyba nie ma nic cenniejszego niż świadomość, że obok ciebie jest ktoś, kto idzie w tym samym kierunku, kto nie tylko od czasu do czasu mówi coś o Bogu, a przede wszystkim rozmawia z Bogiem.
Jestem niezmiernie wdzięczny tym wszystkim ludziom za zaszczyt wspólnej modlitwy. Modlitwy nie wymuszonej, narzuconej lub wyuczonej, ale tej pochodzącej z głębokiego pragnienia przybywania z NIM, bo tylko On jest jedyną drogą i prawdą i życiem (por. J 14, 6). Ich obecność jest wielkim świadectwem dla mnie i innych. Po mnie każdy spodziewa się, że tam, gdzie modlitwa, będę i ja, bo w końcu profesja katechety zobowiązuje do czegoś. Natomiast oni, przychodzą tu wyłącznie dla Jezusa. I nawet jeśli ponownie katechezę wyrzucą ze szkół, to ziarno wiary wcześniej czy później, wyda dobre owoce.