Da mojego jedynego czytelnika :-)

31 października 2020

Dziękuję Ci o szlachetny Neptunie za telefon i szczerą przyjacielską rozmowę, w której odniosłeś się do mojego ostatniego wpisu. Masz rację, że nie mogę przekreślić tego, co robiłem przez ponad dwadzieścia lat. Był już w naszej historii taki premier od tzw. grubej kreski i mamy teraz skutki owego odcięcia… Nie o tym jednak. Dlatego nie zapominam i nie przekreślam tego czasu. Powiedziałem kiedyś naszemu wspólnemu znajomemu br. Krzysztofowi, że dziękuję za łaskę bycia katechetą, bo dzięki temu mogłem każdego dnia pracy utwierdzać się w wierze i szukać odpowiedzi na wiele osobistych pytań, próbując na nie odpowiedzieć.

Bądźmy szerzy, nie pasujemy do dzisiejszego świata. Nie mogę pojąć (wszak nie jestem szczególnie lotny) tego masowego odejścia młodych ludzi od Kościoła. Wierzyłem, że przecież Lednica, Światowe Dni Młodzieży, liczne zloty, rekolekcje, wspólnoty… Wierzyłem, że w sytuacji takiej jak dziś, młodzież i ich rodzice zachowają się raczej jak ci ze strajku we Włoszczowie w 1984 roku. Ależ byłem naiwny…

Przyznaję, że zawsze byłem nieco ostrożny  i nieufny widząc tłumy skandujące hasła o swoim przywiązaniu do Boga i pląsające w procesjach z darami, bo miałem w pamięci scenę z wjazdu Jezusa do Jerozolimy i nieprzebrane rzesze wołające „Hosanna Synowi Dawida! Błogosławiony Ten, który przychodzi w imię Pańskie! Hosanna na wysokościach!” (Mt 21, 9) i Jego słowa: „Powiadam wam: Jeśli ci umilkną, kamienie wołać będą” (Łk 19, 40). Jednak myślałem sobie, że w kraju gdzie kościoły są w każdym mieście, gdzie duchownych jest tak wielu, gdzie stoją liczne sanktuaria, jest to nieprawdopodobny scenariusz. Ale i Francja, która nosiła miano umiłowanej córy Kościoła, zdradziła Chrystusa. Zatem w jakiejś mierze, mój poprzedni wpis, to skutek szoku i… tak, załamania. Ale nie załamania w wierze, bo ufam, że ostatecznie Chrystus zwycięży i ci, którzy teraz plują na Chrystusa i Jego Kościół, w bliższej lub dalszej perspektywie zegną przed Nim kolana (por. Flp 2, 9-10). Dziękuję Bogu za łaskę wiary i wiem, że trudno w niej trwać w świecie, tak wrogim Jezusowi. Ale bądźmy szczerzy, czy kiedyś były czasy dobre dla wyznawców Jezusa? Daliśmy się uśpić, żyliśmy (przynajmniej ja) w przekonaniu, że jest tak pięknie. Tym bardziej obecna sytuacja potrafi zaskoczyć i zachwiać wiarę w to, że wszystko co do tej pory robiliśmy było sensowne i wartościowe.

Drogi Neptunie, Ty w swojej pracy widziałeś skutki grzechu często w swej najgorszej formie. Ja żyłem w świecie niczym z reklamy czekoladek. Dlatego obecna sytuacja zaskoczyła mnie jak zima drogowców. Ty, każdego dnia pracy wchodziłeś w środowisko grzechu, ja tuczyłem swoją próżność i pychę obrazami uśmiechniętej młodzieży, wyluzowanych księży i ślepych na to wszystko biskupów. Oczywiście wiele z tych uśmiechów było szczerych, a i niektórzy dostojnicy kościelni również dostrzegali zbliżające się chmury, jak chociażby bp Athanasius Schneider czy kard. Raymond Leo Burke. Co do wyluzowanych duchownych, to po wielu latach przemyśleń uważam, że to wynik złej formacji seminaryjnej i teologii, która za bardzo skupiła się na kwestiach emocjonalnego przeżywania religii, a za mało na tradycyjnej teologii wiernej Objawieniu Bożemu. To jednak jest temat na osobną rozmowę.

Mam również w pamięci słowa Jezusa: „Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie; a komu wiele zlecono, tym więcej od niego żądać będą” (Łk 12, 48b). Patrząc na życie wielu świętych odkrywam, że byli niestudzeni, zdeterminowani w głoszeniu Ewangelii. Cóż… ja taki nie jestem. Pewnie mi powiesz, ale to byli święci i gdzie nam do nich? Tyle, że oni też żyli na ziemi, też stawali wobec różnych wyzwań i dali radę. Od kogo mam brać przykład, od świętych, czy od tych, którzy kierowali się ludzkimi względami? I to, co napisałem wcześniej, nie było raczej skutkiem pychy, od której nie jestem wolny, ale trzeźwej, choć przyznaję nieco emocjonalnej oceny. Nie neguję, że przez cały ten czas byłem w miarę zaangażowany, ale może w tym jakimi posługiwałem się metodami i tym, że w wielu kwestiach starałem się łagodzić moje wypowiedzi, by nie brzmiały zbyt jednoznacznie i radykalnie, przesadziłem… Chrystus, to oceni. Muszę na modlitwie szukać odpowiedzi.

Chciałem przeprosić Chrystusa, bo ci młodzi ludzie tego nie robią. Z punktu widzenia wiary, możemy wynagradzać Bogu zniewagi, obelgi, krzywdy wyrządzone bliźnim, choć sami nie dopuściliśmy się tych grzechów. Tak czynią od wieków zakony kontemplacyjne, które atakują niebo modlitwami nie tylko błagając o konkretne łaski dla świata, ale również przepraszając za zło, którego dopuszczają się ludzie piszący dziś po murach klasztorów. Chciałem przeprosić Jezusa, nie w imieniu młodzieży i tych tysięcy domagających się, by „….. kler”. Oby oni zdążyli przeprosić osobiście. Pragnę przepraszać i prosić Boga o odłożenie słusznej kary, na którą ludzkość zasługuje. Obrażamy Boga, nie tylko bluźnierstwami, świętokradzko przyjmowaną Komunią, ale także pięćdziesięcioma milionami mordowanych dzieci nienarodzonych rocznie, zabijanymi w skutek eutanazji chorymi czy niszczeniem tradycyjnej rodziny. I chociaż w wielu objawieniach prywatnych potwierdzonych przez Kościół, Matka Najświętsza ostrzegała nas przed możliwością kary (np. Fatima), to dziś większość teologów milczy na ten temat mamiąc ludzi opowieściami, że w sumie każdy trafi do nieba, bo każdy ma swoją indywidualną drogę do Boga. Zdaję sobie sprawę, że ostatecznie każdy odpowie za swoje życie. Jednak czy rodzić, duszpasterz, wychowawca czy katecheta nie przeżywają złych wyborów dziecka lub podopiecznego? Nie przeżyję ich życia, ale ich złe wybory ciążą mi na sercu, bo przecież zależy mi na nich.

W jakimś sensie zaślepia nas przyjaźń. Osobiście wiem, że mogłem zrobić czy modlić się o wiele więcej. Ty myślisz, że to zrobiłem, podobnie jak ja wierzę, że Ty zrobiłeś na swoim poletku wszystko co w Twojej mocy. Prawdę jednak zna Bóg, dlatego przepraszam Go i proszę o zmiłowanie.