Co za koszmar
Nigdy nie zwracam uwagi na sny i może kilka w moim życiu było na tyle ciekawych, że je zapamiętałem. Najczęściej bywają one dość przyjemne, a to jakaś podróż, a to spotkanie z kimś, a to rejs lotniskowcem klasy Nimitz, ot takie zwyczajne sny. Bardzo rzadko miewam tzw. koszmary. W sumie to żadnego nie pamiętam. Jednak to, co przyśniło mi się ostatnio, bardzo mną wstrząsnęło. Nim jednak to opiszę, muszę jeszcze wspomnieć o jednej sprawie, która jest z owym koszmarem związana.
Od pewnego czasu przeżywam kryzys twórczy, jeśli chodzi o fotografię. Oczywiście jeśli przyjmiemy założenie, że któreś z moich zdjęć zaliczymy do twórczości. Objawia się to tym, że nie odczuwam żadnej chęci do tzw. „focenia”. Martwi mnie to trochę, bo w sumie wciąż fotografia zajmuje pierwsze miejsce wśród moich zainteresowań. Kto wie, może dotarłem do takiego punktu, że przychodzi znużenie… Pewien mój dobry znajomy, który zajmuje się fotografią profesjonalnie, również miał taki czas, że nawet zawiesił na kołku swój aparat i zajął się czymś innym.
Rutyna, chyba dopada każdego i w każdej dziedzinie. Naturalnie, może się ona objawić tylko wtedy, gdy ktoś coś konkretnego robi. Zatem nie grozi mi popadnięcie w rutynę związaną z plewieniem grządek, bo zwyczajnie, nie bawi mnie grzebanie w ziemi. Mało tego, owa rutyna może nas zaatakować w najmniej spodziewanych dziedzinach, gdyż nie tylko hobby jest zagrożone, ale nawet powołanie życiowe lub relacje z ludźmi, nie wyłączając tych, których kochamy. Jednak w moim przypadku, padło na hobby. Wkurza mnie to i niepokoi, ale nie mam siły nic z tym zrobić. Jest setki okazji do robienia zdjęć, a ja nic… Ufam, że w końcu mi przejdzie i znów poczuję mrowienie w palcach przy dotknięciu spustu migawki. Czuję się jak król Theoden pod mocą Sarumana i marzę, by ktoś lub coś pomogło mi jak Gandalf i bym odnalazł siłę i chęć do działania po dotknięciu aparatu. Polecam oczywiście stosowny fragment filmu:
https://youtu.be/o9VpOfRtAqw?t=82
I tu wracamy do snu, który stał się dla mnie istnym koszmarem. Jego akcja zaczęła się w jakiejś stylowej restauracji. Nie wiem z kim tam byłem, nie pamiętam też co jadłem i piłem. Było raczej miło. Nic nie zapowiadało koszmaru, który miał nastąpić. W pewnej chwili spojrzałem za okno. Ujrzałem jedną z najpiękniejszych budowli na Górnym Śląsku, a mianowicie szyb „Krystyna” z dawnej kopalni „Hohenzollern”, a później „Szombierki”, a obecnie w rękach prywatnych niszczejącą ruinę. Oby jej los się odwrócił. Owa monumentalna budowla stała na tle ogromnego księżyca w pełni, a obok ktoś świecił w niebo potężnym reflektorem.
Ten widok był tak piękny, że odczułem przemożne pragnienie zrobienia zdjęcia. Nie miałem jednak przy sobie aparatu. Czułem, że okazja na zrobienie tak niesamowitego zdjęcia jest krótka i niepowtarzalna. Wszystko we mnie krzyczało: gdzie masz aparat??? Byłem zrozpaczony i pomyślałem, że to musi być sen, że w realnym świecie, taka sytuacja nie miałaby racji bytu. Tak bardzo chciałem się obudzić, by uciec przed cierpieniem związanym z niemożnością robienia zdjęć, że w końcu się obudziłem.
Wyczerpany i zlany potem usiadłem na łóżku. Wokół mnie panowała ciemność i niczym niezmącona cisza. Zrobiłem krótki obchód po mieszkaniu. Żona i córki spały spokojnie. Dobrze, że przynajmniej nie krzyczałem przez sen, że chcę robić zdjęcia 😉 Nieco uspokojony położyłem się i zobaczyłem w kącie pokoju ciemny kształt plecaka z aparatem fotograficznym. Czy to jakiś znak ? – pomyślałem. Czy może Bóg przyzywa mnie, bym znów zaprzyjaźnił się z moim Nikonem, a może ów sen, to skutek wychodzenia z uzależnienia od robienia zdjęć… Nie wiem, czy i jak go interpretować, ale jedno jest pewne, takich koszmarów już nigdy więcej.
Na zakończenie muzycznie coś z „Władcy pierścieni”: