Co na jubileusz?

12 grudnia 2021

Porządki świąteczne mogą być nie tylko uciążliwą koniecznością, ale okazją do odkryć i snucia planów na przyszłość. W trakcie sprzątania przedpokoju, na widok moich biegowych medali, moja młodsza córka Justyna zapytała ile ich jest? Przeliczyliśmy i wyszło 97. Nie wiem, czy to dużo, bo mój szwagier ma ich tak wiele, że sporą ich część przechowuje w pudle, a na ścianie zostało ich tyle, że powinien mieć chyba zgodę od architekta na takie jej obciążenie. W sumie to nie biegam dla medali, choć bywają swoistym bonusem za włożony wysiłek. Do niektórych z nich podchodzę z sentymentem, bo kojarzą mi się z ciekawymi ludźmi i miejscami. Są również i takie, które zajmują szczególne miejsce w moim sercu, jak chociażby te zdobyte na biegach organizowanych przez Michała Kołodziejczyka i jego ekipę czy pięknych trasach Łemko. Jednak jedno jest pewne, że zbliżam się do setki, a to skłania do pewnych jubileuszowych przemyśleń i planowań.

Gdybym był jakimś celebrytą, to prosiłbym czytelników mojego bloga, by wyznaczyli mi jakiś cel na setny bieg, ale z racji na to, że mało kto tu zagląda, dlatego muszę sam wymyślić w jaki sposób uczcić setny bieg? Naturalnie z racji na to, że szybki nie jestem, rekordy w szybkości nie wchodzą w rachubę. Liczy się sam udział, jeno w czym? Marzenia są, ale w zestawieniu z możliwościami, to zupełnie inna śpiewka. Od kiedy zaliczyłem pierwszego „PółLeśnika”, chciałem zrobić cały maraton, ale to zdecydowanie jest poza moim zasięgiem. Zatem mimo szczerych chęci – odpada. Oczywiście imprez biegowych jest dużo i jest w czym wybierać, chociaż w wyniku wirusowego zamieszania wiele z nich może być przełożonych lub odwołanych, co już miało miejsce w ubiegłym roku.

W sumie, to brakuje mi zaliczonego klasycznego maratonu. Mój przyjaciel Robert zaprosił mnie nawet do startu w Gdańskim Maratonie. Nie wiem jednak, czy to nie za wielkie wyzwanie, bo z ulicznych najdłuższych dystansów jaki zaliczyłem, to jedynie półmaraton. Ktoś mógłby powiedzieć, że mam na swym koncie już dłuższe dystanse w górach. To prawda, ale w górach często chodzę, a w biegach ulicznych, raczej stale się biega. Przy mojej wadze, tak długi bieg po asfalcie raczej dałby mocno popalić moim stawom. Naturalnie w biegach górskich również wszystko jest mocno obciążone, ale tam przynajmniej daję sobie czas na chwilę odpoczynku przy podejściach. Nie jestem powiedzmy jak taki Marcin Świerc, czy choćby Jacek zwany przeze mnie „Muflonem”, który mnie zaraził górskimi biegami. Oni rzeczywiście biegają, podczas gdy ja… kontempluję góry. Zatem maraton, brzmi kusząco, jeszcze w tak pięknym miejscu jak Gdańsk. Termin też jest korzystny, chociaż musiałbym zrezygnować z mojego ulubionego „Leśnika”, ale góry mam blisko, podczas gdy perspektywa zobaczenia morza jest nader kusząca. Zatem pozostają jedynie wątpliwości natury kondycyjnej. Ponoć biega głównie głowa. Jestem skłonny zgodzić się z tą tezą, bo gdy ma się odpowiednią motywację i determinację, a to zależne jest od głowy, to wiele można przezwyciężyć i osiągnąć. Na 97 ukończonych biegów, bywały i takie, w których marzyłem o zejściu z trasy, ale jak do tej pory głowa dała radę. Fakt, że na Krakowskim Półmaratonie, już po przekroczeniu linii mety miałem „zjazd”, ale i wtedy dałem radę, choć uczestnicy padali jak muchy, z powodu pogodowych anomalii. Połowa października, letnie upały i bieg w pełnym słońcu, zebrały swoje żniwo. Tak, głowa jest ważna, ale nawet najlepszy sztab, bez dobrze wyszkolonych pododdziałów nie wygra wojny.

Pomyśleć, że jeszcze kilka lat temu biegaczy nazywałem sekciarzami… A dziś zastanawiam się gdzie wystartować na setnym biegu? Jeszcze kilka lat temu, obiecałem pewnemu rewelacyjnemu lekarzowi, że podejmę wysiłek i zacznę się ruszać poczynając od spacerów, by zrzucić kilkadziesiąt kilogramów, a dziś regularnie biegam i ćwiczę. Jeszcze kilka lat temu chciałem przebiec góra trzy kilometry po alejkach parkowych, tak dla zdrowia, a dziś marzę o 150 kilometrach na Łemko… Tak, zdecydowanie jestem… sekciarzem .