Ciekawy przypadek pana Krzysztofa
Przed wielu laty w klasie wywiązała się dyskusja, na temat wyborów. Tak, takie tematy też się pojawiają na lekcjach religii w szkołach średnich, chociażby w ramach omawiania IV przykazania. Oczywiście w szkole nigdy nie mówię, czy i kogo popieram, bo to zwyczajnie jest zakazane. No, przynajmniej ja się tego trzymam. Zaznaczam, że jako katolicy mamy zasadniczy problem z wyborem, bo trudno wskazać kandydata lub ugrupowanie, głoszących postulaty zgodne z nauką Kościoła Katolickiego. Wciąż musimy wybierać mniejsze zło. Znamienne, że w kraju, gdzie ponoć większość to katolicy, trudno wskazać wśród parlamentarzystów katolików. Czym zatem kierujemy się przy wyborach?
Wróćmy jednak do wspomnianej dyskusji. Stwierdziłem z przekąsem, że największe szanse w wyborach prezydenckich miałby ten kandydat, który namawiałby do nieoddawania na niego głosu. Biorąc pod uwagę naszą narodową przekorę, wieszczę takiemu kandydatowi spory sukces. My już tak mamy, że jak co należy robić, nie robimy, a ja się nam czegoś zakazuje lub odbiera, domagamy się tego i walczymy o to.
Nie spodziewałem się, że ktoś pójdzie tą drogą, a tu patrz takie zaskoczenie. Oto wśród kandydatów pojawił się pan Krzysztof Stanowski, który twierdzi, że kandyduje po to, by pokazać nam kampanię od środka i trzeba przyznać, że robi to świetnie. Za każdym razem prosi, by nie oddawać na niego głosu. A co jeśli?
A co jeśli to tylko zagrywka? Może prawda jest taka, że założył się ze swoimi znajomymi, że zostanie prezydentem? Ktoś powie, że to niemożliwe. A dlaczego nie? Zaplecze medialne ma spore, gdyż jego „Kanał Zero”, stał się jedną z najbardziej opiniotwórczych platform. Ludzie (szczególnie młodzi) raczej nie oglądają telewizji i skrajności, jakie one ze sobą niosą. Telewizyjne programy publicystyczne skierowane są do swojej stałej widowni, a co z tymi niezdecydowanymi? Jesteśmy zmęczeni waleniem jednych w drugich i szukamy takich źródeł informacji, które pozostawiają nam wybór i prowokują do myślenia.
Sam Krzysztof Stanowski to całkiem sprawny mówca, otaczający się równie błyskotliwymi ludźmi, znającymi się na dziedzinach, w których zabierają głos, czyli gabinet doradców już posiada. Do tego dochodzi również odpowiednie zaplecze finansowe i medialne. Świetnie potrafi wypunktować absurdy tak z lewej, jak i prawej strony sceny politycznej. I wiele wskazuje na to, że może być całkiem sporą niespodzianką w tych wyborach.
Oczywiście dla każdego w miarę rozgarniętego człowieka, punktowanie tych z prawej i lewej strony jest całkiem proste, ale zaproponowanie czegoś konkretnego jest już dużo większym wyzwaniem. Natomiast robienie sobie show z kampanii wyborczej jest trochę nie w porządku wobec Polaków. Czy mam rozumieć, że blisko 150 tysięcy obywateli podpisujących listy poparcia dla jego kandydatury, zgadza się na takie traktowanie wyborów? Mimo że pan Stanowski wyraźnie podkreśla, by na niego nie głosować, nie może wykluczyć, że jakiś procent obywateli odda na niego (mimo jego apelów) swój głos. Co, jeśli odda na niego głos, chociażby jedna trzecia tych, którzy podpisali mu listy poparcia? Czy może wpłynąć to na wynik? Pewnie, że tak. Znane są z historii wybory, które ktoś wygrał o kilkaset głosów. Czy nie lepiej by było, gdyby pan Stanowski robił to, co do tej pory, ale nie kandydował, dzięki czemu głosy potencjalne oddane na niego, nie przepadną, sprawiając, że prezydenturę obejmie ktoś totalnie niekompetentny, a takich osób w gronie kandydujących jest sporo? Gdyby tak się stało cała jego robota i tak pójdzie na marne, bo zmian jak nie było, tak nie będzie.
Tak czy siak, on już wygrał, bo w planie minimum zwiększy zasięgi swojego kanału, a co za tym idzie, zwiększy zasobność konta, co samo w sobie nie jest złe (por. Łk 10, 7), a w planie maksimum obejmie prezydenturę przy wręcz minimalnym nakładzie. Tylko co wtedy zaproponuje swoim rodakom, bo jakiś plan chyba ma, prawda?