Bieg Wiosenny 7.03.2021
Wczoraj (7.03) po wielu miesiącach przerwy wraz z żoną, miałem przyjemność wystartować w biegu masowym. Naturalnie z wszelkimi rygorami sanitarnymi. To jedna z naszych ulubionych imprez, która jest w naszym zasięgu kondycyjnym, a co ważne kończy się na bieżni Stadionu Śląskiego. Ten moment, gdy wbiegasz przez tunel i nagle otwiera się przed Tobą ogromna przestrzeń stadionu. To może zrozumieć ktoś, kto tego doświadczył. Choćby dla tych kilkuset metrów finiszu, warto rozpocząć przygodę biegową.
Pogoda nam dopisała, choć w niektórych miejscach trasy zimny wiatr dawał się we znaki. Oczywiście tylko tym, którzy przemieszczali się moim tragicznie wolnym tempem. Niestety od początku grudnia ubiegłego roku, miałem przerwę od biegania i dziś pierwszy raz truchtem zaliczyłem kilka kilometrów z ogólnych dziesięciu. Niestety ból wciąż mi doskwiera po ataku rwy kulszowej, która uziemiła mnie na blisko miesiąc. Już widzę, że ciężko będzie wrócić, do jakiejkolwiek formy, ale nie mam zamiaru się poddać, choć z moją wiedzą na temat powrotu do biegania po tego typu dolegliwości, zajmie to raczej sporo czasu. Jednak nie jestem sam, bo wspiera mnie moja żona i mój przyjaciel. Krok po kroku i kto wie…
W sumie mój dzisiejszy udział należałoby z uczciwości nazwać marszobiegiem. I choć nie biegam na czas, bo ani wieku na takie wyczyny, ani zdrowia nie mam, to jednak osiągnięty czas, nie był imponujący. Do tej pory liczył się dla mnie udział i zabawa w połączeniu z walką z samym sobą i swoimi ograniczeniami. Jednak tym razem realnie myślałem o zejściu z trasy, ale perspektywa finału na bieżni Stadionu Śląskiego, zrobiła swoje i postanowiłem na przemian biec i chodzić. Nie tylko pozostałość po rwie uprzykrzała mi wysiłek, ale i ogólna kondycja również pozostawiała wiele do życzenia. Generalnie czeka mnie wiele pracy, ale wróćmy do biegu.
Organizatorzy postanowili uczestników w liczbie ponad tysiąca, puszczać na trasę od godziny 9.00 do 12.30. To generalnie świetny pomysł, choć dla samych organizatorów i sporej grupy wolontariuszy to wielkie wyzwanie, bo impreza, która mogła trwać kilka godzin, zajmuje pół dnia – nie liczę tu przygotowań przed i sprzątania po biegu.
Moja żona startowała w pierwszej grupie, a ja około 15 minut później. To dobrze, bo nie musiała oglądać moich katuszy i wysłuchiwać mojego marudzenia i stękania. Czekała na mnie cierpliwie na mecie, choć mocno poganiana do opuszczenia tej strefy przez ochraniarza. Nie było w tym żadnej złośliwości, a jedynie dostosowanie się do zaleceń organizatorów, do unikania tłoku w newralgicznych miejscach: START i META. Robiła grzecznościowo wielu biegaczom zdjęcia na ich aparatach i z niecierpliwością oczekiwała mojego pojawienia się w tunelu. Na szczęście życzliwe znajome biegaczki uprzedziły ją, że kuśtykam do mety.
Jeśli chodzi o organizację, to osobiście nie mam się czego doczepić, no może poza jednym szczegółem, o którym później. Wolontariusze tak w biurze zawodów, jak i na trasie byli uśmiechnięci i bardzo dyspozycyjni. Na trasie był również jeden punk z wodą i ratownikami medycznymi, choć tych drugich nie brakowało na trasie biegu śmigających na rowerach. Fakt, że jeden z nich przez pewien czas kręcił się przy mnie przez dłuższą chwilę i mogło to przypominać scenę z filmu przyrodniczego, w którym jakiś hipcio ledwie powłóczy nogami, a sęp czeka aż padnie. Oczywiście nie mam do niego żalu, bo rzeczywiście wyglądałem jak k… nieszczęścia. Dobrze, że ktoś taki był i wykazywał się czujnością, za co jestem bardzo wdzięczny, bo w sumie mógł mieć wolną niedzielę i pobyć z rodziną czy dziewczyną, a tak musiał czuwać nad jakimś drepczącym grubaskiem. Tak, że wielkie dzięki dla wszystkich, którzy sprawili, że mogliśmy znów poczuć namiastkę normalności w tych trudnych czasach, bo ogólnie cudownie było znów biec (chodzić) w pięknej pogodzie i wspaniałej scenerii Parku Chorzowskiego. I chociaż przez całą tę pandemię braliśmy udział w wielu wirtualnych wyzwaniach, to jednak nie da się tego porównać do oficjalnej imprezy.
A teraz o wspomnianym wyżej minusie. Chodzi o medal, choć to raczej kwestia gustu. Powiem tak: nie jestem fanem koloru różowego, a taki pojawił się na medalu. Na szczęście moja córka zaoferowała mi pomoc i zmieniła ów mało męski kolor na czerwony. Przepraszam organizatorów, że tak marudzę i czepiam się takiego detalu, ale różu nie znoszę. Nie mam FB, a doszły mnie słuchy, że nie tylko ja preferowałem inną kolorystykę. Jednak parafrazując pewną znaną myśl o koniu i jego zębach: wywalczonemu medalowi nie zagląda się w grawer…
Za linią mety czekał na nas poczęstunek w postaci bułki, jabłka i wody mineralnej. Niestety wiele butelek wody zostało wyrzuconych na trasie przy punkcie na 5 km. Ludzie brali wodę i następnie wyrzucali pełne butelki obok trasu na przestrzeni jakiegoś kilometra. Czegoś takiego nie pojmuję, bo po co brać picie, tylko po to, by za chwilę rzucić je w trawę. Wyglądało to bardzo nieestetycznie, a i wolontariuszom przysporzyło wiele pracy przy sprzątaniu tego bałaganu. To można było inaczej zorganizować i to raczej biegacze wykazali się brakiem kultury. To problem nie tylko na opisywanym przeze mnie biegu, ale na wielu innych również. Nawet gdy organizatorzy przygotowują strefy, gdzie można wyrzucić butelkę czy inne śmieci, nie brakuje takich, którzy wolą je wywalić poza wyznaczonym miejscem, tak jakby czerpali radość z faktu, że komuś przysporzyli roboty. Tu muszę powiedzieć, że na biegach górskich w tej sprawie panują lepsze obyczaje, bo śmieci masz zabrać ze sobą i wyrzucić albo na punkcie żywieniowym (czyt. paśniku), albo na mecie. Znam nawet przypadek gdy jedna z uczestniczek, która stanęła na podium, została zdyskwalifikowana za wyrzucenie papierka na trasie biegu, co zostało przez kogoś zarejestrowane.
Podsumowując. Bieg Wiosenny to świetna i godna polecenia impreza. I jak to mówią, że jedna jaskółka wiosny nie czyni, to ufam, że Bieg Wiosenny stanie się zwiastunem lepszych i normalniejszych czasów, kiedy znów będziemy mogli się cieszyć spotkaniami ze znajomymi, gdy drugi człowiek nie będzie potencjalnym zagrożeniem. Wierzę, że wkrótce zrzucimy „kagańce” z naszych nosów i ust, by odetchnąć pełną piersią i czerpać satysfakcję z biegania. I chociaż biegowo się nie popisałem, to jednak przez te kilka godzin czułem się świetnie. Nie słyszałem nawalanki przeciwników i zwolenników obostrzeń covidowych, nie musiałem słuchać pustej gadki polityków i wulgaryzmów nienawistnych i krzykliwych tłumów. Czułem słońce na twarzy, zimny wiatr przenikający mimo wiatrówki, słyszałem tupot wyprzedzających mnie biegaczy (ja nikogo nie wyprzedziłem ), czułem ból w ciele po długim okresie zastoju… Czyli było tak jak powinno być po bieganiu. Liczę, że za rok znów będę mógł wziąć udział w Biegu Wiosennym w pełnej oprawie i w dobrej kondycji fizycznej. Trzeba mieć nadzieję.
Na samo koniec szczególne podziękowania należą się mojej Żonce. Dziękuję za doping, który jest dla mnie bardzo ważny, bo jaki byłby ze mnie facet, gdybym nie chciał przypodobać się kobiecie i to tej jedynej? Cóż, znów miałaś lepszy czas… Powiem tylko tyle: Kochanie mamy rachunki do wyrównania!